Na początku września, bardzo zainteresowałem się tematem upadku Wenezueli, chciałem koniecznie podjąć jakieś działania na rzecz przybliżenia Polakom problemów tego kraju. Udało mi się przetłumaczyć kilka wywiadów z liderami, jednak były one zbyt oficjalne. Podjąłem udaną próbę kontaktu ze Stowarzyszeniem Polaków w Wenezueli i zadałem kilka pytań.
Na początku miał być to pełny wywiad, ale wiem jak ciężko nam dzisiaj się skupić. Sytuacja Polaków w Wenezueli jest zbyt poważna żebyśmy mogli sobie pozwolić na przeczytanie tylko nagłówka, dlatego wywiad będzie publikowany w odcinkach, oto pierwsza część.
PK: Jak wielu Polaków przebywa obecnie w Wenezueli i jak odnoszą się do nich rodowici obywatele tego kraju?
Trudno powiedzieć ilu jest Polaków w Wenezueli. Po liczbie wydanych paszportów to około 4 tys., z tym, że większość już wyjechała. Została grupka, która wymaga wsparcia od rządu polskiego wobec szalejącego kryzysu i katastrofy humanitarnej. Są to ludzie chorzy, starsi, bez rodziny, bez dochodów. To jest może 50-100 osób oczekujących pomocy socjalno-ekonomicznej, takiej samej jakie inne państwa dają swoim obywatelom w Wenezueli (w to wchodzi opieka medyczna, a nawet repatriacja).
Jak odnoszą się rodowici obywatele tego kraju do Polaków?
Pytanie w warunkach wenezuelskich trochę nie ma sensu, ponieważ tu nie ma rodowitych Wenezuelczyków. Nie ma narodowości wenezuelskiej. Wszyscy są obywatelami tego kraju, a pojęcie „narodowość” zrównano z pojęciem obywatelstwo. Jak to na tym kontynencie bywa, chciano stworzyć naród wenezuelski z rożnych narodowości. Tak wiec rodowita ludność nie istnieje, ale istnieje coś takiego jak ksenofobia.
Jest ona bardzo silna w stosunku do osób mówiących z akcentem, teraz w kryzysie jest to szczególnie widoczne. Kiedy jedni Wenezuelczycy, zwykli ludzie, cierpią, to drudzy krzywdzą i okradają drugich, tych mówiących na przykład z polskim akcentem
W Polsce jak były kartki to wszystkie osoby przebywające na terenie PRL je dostawały. Było załatwione to w sposób administracyjny. Tutaj zrobiono comiesięczne paczki, tzw. CLAP, z żywnością po niższej cenie. Spisem ludności w danej dzielnicy miały się zająć komuny. Jednakże te komuny zabierają te paczki dla siebie.
Jedna z Polek doniosła na dziejącą się niesprawiedliwość. Skarga odniosła taki skutek, że szefowi rady komunalnej nazywającej się „Concoblose” w dzielnicy Santa Eduvigis w Caracas, gdzie kobieta mieszka, nakazano wpisać ją na listę do otrzymywania paczki. Argumentowała, że ma taki sam żołądek jak oni (szefostwo komuny - przyp. PK), a jej syn ma taki sam jak ich dzieci i wnuki. Kacyk z rady komunalnej poinformował Polkę, że od stycznia tego roku, zacznie dostawać paczki. W styczniu rada komunalna „Concoblose” otrzymała paczki. Rozdawała je w dzielnicowym parku wg listy, kobieta po nią poszła, a na miejscu dowiedziała się że dla niej nic nie ma. Zaczęła płakać i krzyczeć, rada komunalna zadzwoniła po policję. Policja rzeczywiście przyjechała, ale Polka wcześniej się oddaliła. Ci którzy tam byli powiedzieli, że za przyjazd obdarowano każdego z dwóch policjantów po paczce, czyli paczki z jedzeniem były. Korupcja na najwyższym szczeblu i ksenofobia
Paweł Król