„Żółte kamizelki” - kim są uczestnicy protestów?

Tworząc artykuł o ruchu społecznym, oczywiście zacząłbym od krótkiego określenia tego, czym on jest i kto do niego należy. Jednak w tym konkretnym przypadku, żółtych kamizelek, ten początek jest właśnie najtrudniejszy. Bo kim są uczestnicy protestów?


Aby sformułować odpowiedź na pierwsze pytanie, odpowiedź, która nie jest wcale oczywista, należy zacząć od pytania: „Czy protestujący mają wspólne cechy?”.

Czy są oni biali – nie, nie wszyscy. Czy to chrześcijanie – tym bardziej nie. Czy są Francuzami - tak, na papierze, są obywatelami francuskimi. Natomiast zadając pytanie inaczej, czy są Francuzami zgodnie z nacjonalistyczną koncepcją narodu, gdzie paszport nie daje narodowości – daleko im do tego. Czy są ludźmi o prawicowych przekonaniach - zależy co mamy na myśli mówiąc ‘prawicowy’. Jeśli mówimy o wartościach konserwatywnych – nie wszyscy je podzielają. Jeśli mówimy o aspekcie ekonomicznym – tym bardziej nie jest on istotny dla wszystkich.

Jest tylko jedna rzecz, która od razu się rzuca w oczy, która jednoczy, i sprawia, że ​​wszyscy uczestnicy ruchu się zgadzają: jest to nieufność, niezgoda, a nawet głęboka nienawiść do prezydenta Emmanuela Macrona. Prezydenta, któremu po  ponad roku urzędowania ufa około 22% Francuzów.

Kim oni są? Podejmijmy bardziej geograficzne podejście do problemu. Czy są mieszkańcami Paryża? Nie, demonstracje odbywają się w całej Francji, a ludzie, którzy są obecni w Paryżu, często pochodzą z peryferii. Czy są mieszkańcami miast? Nie. Czy to mieszkańcy przedmieść? Niektórzy, w zależności od tego, co uznamy za przedmieścia. Jeśli za przedmieścia uznamy muzułmańskie getta - nie. Jeśli mówimy o rejonach zamieszkanych przez rodowitych Francuzów (mówimy o obywatelstwie francuskim), które są 10-20-30 km od centrów miast – niektórzy. Czy są to mieszkańcy wsi - tak.

Teraz, gdy udało nam się określić ten ruch geograficznie, możemy zagłębić się w temacie, aby zobaczyć, dlaczego protestują mieszkańcy tylko niektórych obszarów geograficznych. Oczywiście, konieczne jest uproszczenie pewnych kwestii, uogólnienie sprawy, aby móc zarysować ten ruch społeczny.

Kto mieszka we francuskim śródmieściu? Ludzie zamożni (prezesi, politycy, dziennikarze, notariusze, wysocy urzędnicy, dyrektorzy, kadra zarządzająca, adwokaci, lekarze, gwiazdy, bogaci cudzoziemcy itp.). Po prostu bogaci, bez konieczności dokładniejszego obrazowania. Są oddzieleni od innych, mieszkają w centrach miast dzięki sztuczce, która nie pozwala przejść nikomu z niższej klasy społecznej - wygórowanej cenie nieruchomości. To ona zapewnia im spokojne sąsiedztwo.

Kto mieszka na przedmieściach? Dokonaliśmy już rozróżnienia na przedmieścia w rozumieniu getta muzułmańskiego/imigranckiego oraz ‘miasta francuskiego’. Getto jest to więc obszar, w którym zdecydowana większość ludności jest imigrancka, uzależniona od pomocy społecznej i gdzie przywiązanie do Francji jest zerowe, a nawet pojawiają się negatywne postawy wobec kraju. Dodajmy, że jest to bardzo izolująca się, zamknięta, hermetyczna strefa, stąd nazwa getta.

Przedmieścia, w znaczeniu „miast francuskich”, jak wspomniałem wcześniej, to obszar, w którym mieszają się klasy społeczne (wyższa klasa średnia, klasa średnia i niższe). Tak więc spotykają się tam mali i średni przedsiębiorcy, pracownicy, drobni urzędnicy, bezrobotni i uzależnieni od pomocy społecznej. Mieszają się również „genetyczne pochodzenia” - tam się zadaje pytanie: „skąd pochodzisz?”. Mieszają się różne religie, ich przeciwnicy i ateiści. Mieszają się różne poglądy polityczne, lewicowe, centrowe, prawicowe, skrajne, monarchistyczne, anarchistyczne, i postawy obojętne określane w słowach: „wszystko jedno”, „nie obchodzi mnie to”. Mieszają się miłośnicy Francji, okazyjni patrioci finałów sportowych, Francuzi tylko z paszportu, imigranci i hejterzy kraju.

Oczywiście jest też burmistrz, notariusz, dentysta i bogacz przedmiejski, którego dom na szczycie wzgórza otoczony jest kamiennym murem o wysokości 2,5 metra oraz lasami i tylko ciekawi, którzy wyszukali jego adres na satelitarnej mapie Googla, wiedzą jak wygląda ta willa z basenem i kortem tenisowym. Nikt lokalnie ich nie zna, nikt nie wie kim są prywatnie, ich dziecko nie chodzi do publicznej szkoły, tylko nieliczni wiedzą, do której rodziny należy dana posiadłość.

Jednocześnie spotkać można też prawnika, dentystę, który mimo tego że jest zamożny, rozumie prostych ludzi, których leczy, zna ich sytuację ekonomiczną, współczuje im i w rzadkich przypadkach nawet angażuję się w pomoc im. Jednak to mniejszość, dlatego swobodnie generalizuję, zachowując realizm i reprezentatywność sytuacji, nie opisując tych wszystkich drobnych niuansów, które nie wnoszą nic, a uniemożliwiają wyciągniecie poprawnych wniosków.

Kto mieszka na wsi: rolnicy, mali przedsiębiorcy, robotnicy fabryk i emeryci.

Kim więc są żółte kamizelki - a raczej, żeby było prościej, kto nie należy do tego ruchu?

Przyjmując powyższe określenia i znowu uogólniając, bo przecież zawsze są jakieś wyjątki, żółtych kamizelek nie popierają: bogaci, ludzie w gettach, obojętni na sytuację społeczno-ekonomiczną oraz ci, którzy wciąż wierzą w propagandę mediów.

Biorąc pod uwagę, że około 75% społeczeństwa popiera żółte kamizelki (zobaczymy później, dlaczego w tym przypadku na ulicy są tylko jednostki, a nie miliony ludzi), sądzę że takie określenie podziału jest poprawne. Jest to zgodne z sondażami popularności Emmanuela Macrona: 20% ludzi ma do niego zaufanie, 80% nie, a spośród tych 80% ogromna większość wspiera żółte kamizelki.

Dosyć precyzyjnie obrazuje to podział narodu francuskiego na dwa obozy: z jednej strony 25% przeciwnych lub obojętnych wobec żółtych kamizelek i 75% popierających ruch.
Gdybym musiał zdefiniować, kto należy do tych 25% Francuzów, którzy są przeciwni lub obojętni wobec żółtych kamizelek, są to bogaci: 1% populacji Francji, mieszkańcy gett: 10%, obojętni: 4% zainfekowani propagandą: 10%. Z matematycznego punktu widzenia ta analiza ma sens.

A więc żółte kamizelki są mieszanką reszty populacji.

W tym przypadku powtarzane w polskich mediach stwierdzenie, że to, co motywuje tych wszystkich skrajnie różnych ludzi, to rozbieżność opinii na temat małżeństw homoseksualnych, Techniki Wspomaganego Rozrodu (ART) lub uczucia nacjonalistyczne jest ogromną głupotą. Ci, którzy wychodzą na ulicę motywowani tymi tematami to mniejszość. Gdyby faktycznie było to przebudzenie narodowe na tle ideowym, narodowym czy nacjonalistycznym, to znając ​​„nową” Francję, której mózgi prano przez dziesięciolecia antyklerykalnej propagandy, ideałami Voltaire’a, państwową edukacją, poprawnością polityczną, feminizmem, telewizją, filmami i serialami, które od co najmniej 25 lat promują różne dewiacje seksualne, imigrację, mieszanki etniczne, wielokulturowość itp. - to ruch ten miałby 10% anonimowych sympatyków, 0,01% ludzi na ulicach. Zlinczowany przez resztę populacji dodatkowo motywowanej przez media, zniknąłby w ciągu 2 dni lub tygodni.

Ponadto, aby pokazać francuski charakter po latach ideowej kastracji, oto coś, co może dać do myślenia: mimo że 75% Francuzów deklaruje poparcie dla żółtych kamizelek, (w 2017 Francja liczyła 67 milionów mieszkańców) tylko 300.000 osób było pierwszego dnia na ulicach Francji. Dziś nie ma ich więcej niż 50 000 w każdy weekend, oczywiście według Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Francji. Zatem w momencie najwyższej dotychczas frekwencji jest to 0,44% Francuzów na ulicy, to 0,6% sympatyków ruchu, których jest 50 milionów. To jest procent ludzi, którzy ośmielają się wyjść na ulicę i pokazać swoją przynależność do ruchu i walczyć - pomimo śmierci 10 żółtych kamizelek, między innymi od strzałów policji i tysięcy rannych, okaleczonych, bez ręki lub oka.

Dlaczego Francuzi wychodzą w takim razie na ulice? DLATEGO ŻE SĄ GŁODNI.

Są to głównie ci, którzy na koniec miesiąca jedzą co drugi dzień i rodzice, którzy nie jedzą do syta, aby móc wykarmić swoje dzieci. Są to ci, którzy sami jeszcze tego nie doświadczają, ale wychodzą, by okazać wsparcie swoim bliskim. Po prostu nie chcą, aby ich standard życia spadł.

To logiczne. Żółte kamizelki nie rozpoczęły się z nowymi przepisami dotyczącymi homoseksualizmu, ART i innych spraw światopoglądowych lub imigracji, ale wraz ze wzrostem cen benzyny (przez podatek ekologiczny), a zatem spadek siły nabywczej. I to była kropla, która przelała czarę goryczy, ale ta czara nie była wypełniona frustracją od moralnie postępowych ustaw, wielokulturowości i ogólnie mówiąc lewactwa. Kiedy małżeństwa par homoseksualnych zostały przegłosowywane, tysiące katolików, o jeszcze w miarę zdrowych poglądach, wyszło na ulicę w niedzielę. Napiętnowani i wyśmiewani przez media, byli głównym medialny tematem przez 2 dni, a potem wszyscy pogodzili się z tą zmianą. Podobnie jest z aborcją - wszyscy się z tym pogodzili. Masową imigracją – dla przypomnienia od czasu, gdy dżungla w Calais była tematem medialnym upłynęły już 2 lata - każdy się z tym pogodził. Atakami terrorystycznymi - ostatni w Strasburgu był na nagłówkach tylko 2 dni. Charlie Hebdo 4 lata temu było tematem numer jeden przez 2 tygodnie - za 4 lata gdy zamach będzie miał miejsce, będzie na okładkach przez 2 godziny, w lokalnej prasie. Galopująca przestępczość we Francji - każdy się z tym pogodził. Wielokulturowość, etniczne mieszanki, dewiacje seksualne i całe to bagno - Francuzi się z tym pogodzili.

Jeśli Francuzi są na ulicy, to ze względu na standard życia, który za bardzo spada i to zbyt szybko. W sposób zbyt odczuwalny.

Teraz, gdy już są na ulicy, w każdy weekend, gdy ruch nie wyczerpuje się mimo codziennej propagandy mediów, i gdy wciąż mają czterokrotnie większe poparcie niż ich prezydent, rośnie ich apetyt.

A jak wszyscy wiedzą, apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Teraz ruch nie mówi już tylko o zniesieniu podatku ekologicznego, teraz są żądni czegoś więcej - są głodni sprawiedliwości sądowej i sprawiedliwości społecznej, głodni wolności, głodni zmian.
Mają roszczenia, którymi bardzo często się różnią: wola zmiany prezydenta, ministra i ogólnie klasy politycznej, wola opodatkowania najbogatszych, walka z uchylaniem się od podatków, obniżenie ich wysokości, zwiększenie płacy minimalnej, koniec finansowania korporacji i ich opodatkowanie, zmiany w UE, zatrzymanie masowej imigracji, realna walka z terroryzmem. Również zmiany postępowych ustaw, aby pomóc emerytom, powrócić do franka, zmiany budżetu państwa, zmniejszenie pomocy społecznej dla imigrantów, pomoc bezrobotnym, bezdomnym, kamery obecne w parlamencie 24 godziny na dobę, zmiany mediów publicznych.
Lista już jest długa i może być jeszcze dłuższa.

Rozmawia się o jednym rozwiązaniu, które pojawiło się znikąd, w internecie, które było masowo udostępniane i któremu udało się przebić do środków masowego przekazu dzięki przedstawicielom żółtych kamizelek, którzy zapraszani do telewizji mówili o nim. Prawie wszyscy się z nim zgadzają, pomimo obawy przed chaosem, nową sytuacją i odpowiedzialnością - Referendum z Inicjatywy Społecznej (po francusku RIC). Projekt jest trochę niejasny, ale zaczerpnięty jest z krajów, które już go używają, na przykład Szwajcarii. Celem jest możliwość rozpoczęcia procedury referendalnej pomimo niewielkiej (nieokreślonej jeszcze) liczby inicjatorów, która, w przeciwieństwie do dzisiejszej sytuacji, miałyby moc prawną.

Mam nadzieję, że na podstawie powyższej analizy, każdy rozumie, że nie warto dopatrywać się zrywu tożsamościowego na francuskich ulicach - pomimo śpiewanej na nich marsylianki. Jeśli jest jeden postulat, który jednoczy żółte kamizelki, to jest to żądanie dymisji obecnego prezydenta, ewentualnie, wola „prawdziwej” demokracji i oddania władzy ludowi. Pomimo niespotykanego dotychczas wsparcia, ruch tak naprawdę jest skromny i pacyfistyczny. Ostatni marsz został zarejestrowany legalnie, odbył się w spokoju, a mimo to uczestnicy zostali zatrzymani na trasie marszu przez kordon policji, chmurę gazu łzawiącego i kule wystrzelone z flash balli w twarze i korpusy cywili.

Podsumowując - moim skromnym zdaniem, ten ruch może mieć tylko dwa różne zakończenia.

Pierwsze: przetrwa do wiosny, i naturalnie powiększy się kilkakrotnie, a wtedy sytuacja będzie nie do przewidzenia – pacyfistyczne manifestacje co weekend bez wyników, armia strzelająca do ludzi, całkowite przemilczenie w mediach, wojna domowa, strach i wymarcie ruchu, stan wyjątkowy, godzina policyjna, ugięcie się władzy i sztuczne podwyższenie poziomu życia ludzi i/lub zaakceptowanie propozycji referendum, ale z warunkami. Nowe wybory, które wyłonią nowego francuskiego Trumpa, podzielenie się kraju na małe niepodległe regiony - kto wie?

Drugie: są to ostatnie podrygi umierającego narodu, bez korzeni ani kręgosłupa moralnego, bez jedności, wspólnych wartości i ideałów. Naród podzielił się na dwa, wkrótce na trzy, potem na cztery i tak dalej. Nic dobrego z tego wyjść nie może, a ich los jest już przesądzony.

Redakcja

Czytaj Wcześniejszy

Grzegorz Braun kandydatem na prezydenta Gdańska

Czytaj Następny

Wkrótce VI Pielgrzymka narodowców na Jasną Górę

Zostaw Odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *