Piotr Zduńczyk: O quasi wolnym rynku - rys historyczny transformacji ustrojowej

Co do polskiej transformacji każdy Polak ma mieszane uczucia. Z jednej strony jest radość z obalenia totalitarnej ideologii komunizmu, zaś z drugiej likwidacja zakładów pracy. Część naszych rodaków mówi: „Taka jest cena postępu, na tym polega kapitalizm”. Często starsze osoby (do których należy np. moja matka) mówią coś w stylu: „Za komuny było lepiej”. Proces naszej transformacji nie jest jednak na tyle prosty, by jednoznacznie określić jego zasadność lub jej brak. A jeszcze trudniejsze jest określenie, czy w ogóle w Polsce osiągnęliśmy kapitalizm?

Transformacja w Polsce zaczęła się tuż po stanie wojennym. W ZSRR  państwie, na którym cały socjalizm był zbudowany, i przez który cały blok wschodni był trzymany „za mordę”, do władzy doszedł Michaił Gorbaczow, który zapoczątkował reformy w socjalistycznym ustroju gospodarczym Związku Radzieckiego. Pierestrojka wróżyła niewątpliwy koniec komunizmu, czyli również koniec stabilności władzy komunistycznej w Polsce. W tych okolicznościach, z potrzeby chwili, w PZPR powstał ruch uwłaszczeniowy. Najważniejsi działacze partyjni zaczęli rozmyślać jak przeprowadzić transformację, aby bezpiecznie się „przetransportować” do nowej rzeczywistości. Tak więc polski „kapitalizm” zaczął być planowany już w drugiej połowie lat 80-tych. Polska transformacja miała za zadanie tylko zmianę sposobu rządzenia w kraju. Uwolnienie handlu i demokratyzacja były tylko skutkami ubocznymi towarzyszącymi okresowi transformacji. Już od 1985 roku masowo w Polsce powstawały jednostki gospodarki uspołecznionej (JGU), były one zwolnione z pewnych podatków i pozwalały na tworzenie dużych, prywatnych spółek, których warunkiem była spółdzielczość. JGU tworzyć mogło 10 pojedynczych przedsiębiorców lub 3 istniejące już spółki. Było to absolutne novum w gospodarczym ładzie komunistycznej Polski. Polacy tworzący wówczas te firmy spółdzielcze wyszli z okresu komunizmu obronną ręką, umożliwiło to im zainwestowanie kapitału w urynkowionej Polsce. Ale czy JGU powstało dla zwykłych obywateli? Jak grzyby po deszczu wyrastały nowe firmy podwykonawcze, głównie budowlane. Dokładnie na tej branży dorabiali się najwięksi biznesmeni III RP. Czemu akurat na budownictwie? Gdyż jako ludzie zaprzyjaźnieni z aparatem władzy, mieli pierwszeństwo przy otrzymywaniu zleceń na duże przedsięwzięcia państwowe. Państwo dawało również „swoim” przedsiębiorcom kredyty preferencyjne  nisko oprocentowane. Członkowie PZPR, współpracownicy wywiadu PRL, współpracownicy SB  to oni dziś tworzą w Polsce biznesową elitę. Najbogatszym człowiekiem w Polsce przez wiele lat był Jan Kulczyk, syn Henryka, który to zapoczątkował „rodzinny” biznes przy pozwoleniu polskich służb, bowiem Henryk Kulczyk był współpracownikiem wywiadu i kontrwywiadu PRL. Zbigniew Niemczycki, Kazimierz Pazgan czy Ireneusz Sekuła  to również wielcy biznesmeni, którzy dorobili się na interesie z poprzednim systemem. Do czego miał jednak służyć komunistom kapitał należący do ich byłych współpracowników? Gwarantował im pewny byt materialny oraz wpływy w III RP, której ekonomią będą rządzić właśnie ci przedsiębiorcy „koncesjonowani”.

Następnym krokiem w kierunku bezpiecznej transformacji była tzw. ustawa Wilczka. Mieczysław Wilczek był dość oryginalnym typem PZPR-owca. Studiował w Wielkiej Brytanii, dobrze znał zachód, był również wicedyrektorem jednej z największych spółek państwowych  Polleny, która produkowała między innymi krem Nivea oraz proszek IXI. Co ciekawe, wynalazcą proszku był sam Wilczek. Premier Rakowski wprowadził dobrego zarządcę do rządu, aby ten ratował gospodarkę i przy okazji przetransportował nomenklaturę komunistyczną w nowy system. Lata 80-te to czas gdy komuniści nie są nimi z idei, a z interesu. Każdy wie, ze socjalizm nie działa i nie zadziała. Tym bardziej Wilczek wiedział, że gospodarka socjalistyczna nie ma prawa bytu i ustąpić musi gospodarce rynkowej. W 1988 roku jako minister przemysłu skonstruował projekt ustawy regulującej prywatną działalność gospodarczą. Była to epokowa chwila dla Polski powojennej. Ustawa, nazwana później nazwiskiem swego autora, była przez wiele lat nowelizowana, aż w 2000 roku całkowicie odeszła z użytku administracji państwowej. Ten akt normatywny pozwalał każdemu obywatelowi na podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej bez większych regulacji. Ustawa przewidywała jedynie 19 koncesji w dziedzinach bezpieczeństwa narodowego oraz społeczeństwa. Koncesje dotyczyły między innymi produkcji broni i materiałów wybuchowych, leków, wyrobów tytoniowych i alkoholowych, czy też górnictwa. 1 stycznia 1989 roku wprowadzono w Polsce wolny rynek, z zachowaniem państwowego kapitału w postaci zakładów własności publicznej. Na tym nowym kapitalizmie zarobić mogli przede wszystkim ci, którzy mieli odpowiednie środki na inwestycje, lub dostęp do korzystnych umów kredytowych, czyli przede wszystkim komunistyczna nomenklatura. W ciągu kilku miesięcy trwania PRL oraz we wczesnym okresie III RP powstały firmy, będące podstawą pod przyszłe giganty biznesowe. Pomimo korzystnej pozycji startowej działaczy PZPR, wielu zwykłych i uczciwych ludzi dorobiło się również swoich fortun. Niestety Republika Okrągłostołowa zarządzana przez tych, którzy poszli z komunistami na ustępstwa już w 1990 roku przeprowadziła pierwszą nowelizację ustawy na niekorzyść przedsiębiorców. Ponowiono ten proceder w 1991 i 1996 roku. Kolejne regulacje całkowicie wymazały ustawę Wilczka z rzeczywistości prawnej. Doszły za to obostrzenia związane z wejściem Polski do Unii Europejskiej  Polska musiała dostosować swój system prawny do europejskiego. Wszystkie te czynności doprowadziły do tego, że obecnie w Polsce jest dwieście czterdzieści zastrzeżonych przez państwo koncesji i pozwoleń. Wrota wolności otwarte przez Mieczysława Wilczka zostały zamknięte bardzo wcześnie, przez co polski kapitał narodowy nie zdołał się rozwinąć. Na potężnej pozycji stał jednak ten postkomunistyczny, który w latach 90-tych rozpoczął procedurę uwłaszczania własności publicznej, nazywany „prywatyzacją”, choć z realną prywatyzacją nie miał nic wspólnego.
Prywatyzację oraz cały program „naprawy” państwa polskiego oraz jego gospodarki przyniesiono do III RP w teczkach. Amerykańscy ekonomiści z Jeffrey’em Sachs’em na czele pokazali Balcerowiczowi sposób na transformację. Co istotne w całej układance  sam Leszek Balcerowicz był przez ponad 10 lat członkiem PZPR. Plan odbudowy polskiej gospodarki, nazwany potem „planem Balcerowicza”, dotyczył hiperinflacji oraz reform bankowych w kraju. Trzeba jednak powiedzieć, że Polska w 1988 i 1989 roku rozwijała się prężnie, kredyty były łatwo dostępne dla polskich przedsiębiorców a prawo nie regulowało każdego aspektu funkcjonowania firmy, pozostawiając sporą swobodę prowadzenia działalności gospodarczej. Wtedy pojawił się wicepremier Balcerowicz, by „dokończyć transformację”, i swą reformą bankową sprawił, że odsetki dla polskich kredytobiorców wzrosły prawie do 100% w skali roku. Jednym ze skutków działań nowego „pierwszego niekomunistycznego”, od II wojny światowej, rządu był nagły wzrost samobójstw w 1990 roku. Polski wzrost PKB całkowicie zniknął, co więcej  odnotowaliśmy secesję, nie tylko zatrzymano polską gospodarkę, ale zapoczątkowano jej regres. Skorzystały na tym oczywiście zachodnie koncerny posiadające już swój własny kapitał, którym byli w stanie przelicytować wszystkich polskich przedsiębiorców oraz (co wysoce prawdopodobne) przekupić polityków i urzędników. Największa wina rządu Tadeusza Mazowieckiego oraz jego ministra finansów  Leszka Balcerowicza  leży w tym, że przyszli do nich obcy ludzie z zamiarem „pomocy” naszej gospodarce, którą oni przyjęli z otwartymi ramionami. Istny koń trojański, który wygasił nasze zakłady pracy i spowolnił rodzime firmy aby ustąpić miejsca zachodnim przedsiębiorstwom z kraju pana Sachsa  Stanów Zjednoczonych. Lata 90-te to lata wyprzedaży majątku narodowego. Nomenklatura komunistyczna uwłaszczała się używając wcześniej uzyskanego kapitału, preferencyjnych kredytów oraz oczywiście mocy decydowania o przetargach, cenach i sprzedaży przedsiębiorstw państwowych. Koncesjonowani przedsiębiorcy wykupywali państwowe, często rentowne, przedsiębiorstwa za bezcen. Do największych obrońców tego procederu należał Adam Michnik i wydawana przez niego Gazeta Wyborcza. W jednym z wywiadów wspomniał: „Jeśli ludzie z nomenklatury wejdą do spółek akcyjnych, jeśli staną się jednymi z właścicieli, wówczas będą zainteresowani by tych akcyjnych stowarzyszeń bronić, a system akcyjny niszczy porządek stalinowski”. To, czego nie kupili obłowieni w latach 80-tych komuniści, to kupili zachodni przedsiębiorcy po mocno zaniżonych cenach. Większość z zakładów wykupiono w charakterze tzw. „wrogiego przejęcia”. Często kupowano zakłady tylko po to, by je zlikwidować i oczyścić rynek z konkurencji. Prof. Witold Kieżun przywołuje często przykład ZWUT (Zakłady Wytwórcze Urządzeń Telefonicznych), który wykupił Simens za 15% wartości realnej zakładu, ZWUT był monopolistą na urządzenia telefoniczne w ZSRR (potężny rynek, ze wspaniałymi widokami na przyszłość). Oczywiście zachodni koncern zlikwidował zakłady, otwierając rynek dla swoich produktów. Oprócz tego, ponad 500 polskich firm zostało sprywatyzowanych w ramach uwłaszczenia powszechnego. Była to chyba najbardziej lekkomyślna i nieodpowiedzialna decyzja gospodarcza w historii III RP. Każda z tych państwowych firm, którą objęto program prywatyzacji powszechnej, została zamieniona w spółki akcyjne, zaś każdemu pełnoletniemu obywatelowi przyznano ich akcje. Łącznie 27 milionów Polaków dzierżyło wielkie firmy  w teorii coś wspaniałego, iście narodowa postawa władz. Jednak w praktyce oznaczało to oddanie dobra narodowego w ręce ludu, który nie wiedział  bo nie musiał wiedzieć  jak działa giełda i ekonomia. Ustawa najpierw została odrzucona przez sejm, bardzo szybko, bo już miesiąc później ustawę zaproponowano ponownie. Wówczas przeszła przez sejm niewielką większością głosów Unii Demokratycznej oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Przeforsowano ją w 1993 roku pomimo licznych kontrowersji. Jakie to były kontrowersje? Przede wszystkim: obywatel posiadający akcje nie decydował kompletnie o niczym. Szukano zagranicznych firm do zarządzania spółkami, które robiły z majątkiem narodowym co chciały, zgodnie z ich własnym interesem (co jest dość oczywiste i zrozumiałe). Nikt, ani akcjonariusze, ani rząd, ani skarb państwa, nie kontrolował działań zarządu, co tworzyło atmosferę korupcjogenną. Ponadto, wielu z obywateli polskich w tym czasie było tak biednych i zdesperowanych, że sprzedaż tych akcji mogła pomóc przeżyć ciężki okres transformacji, przeżyć do „pierwszego”. Za swoje udziały w najlepszych polskich przedsiębiorstwach, przeciętny Polak zarabiał około 100 zł sprzedając je obcym firmom, bankom i maklerom. Powstały Narodowe Fundusze Inwestycyjne, których akcjami spekulowali politycy i biznesmeni związani z poprzednim systemem. Koniec końców, te największe 512 firm polskiej gospodarki albo nie istnieje, albo leży w rękach zachodnich koncernów. Na polskiej giełdzie znalazło się jedynie 10 przedsiębiorstw. Najbardziej smutne w tej nieudolnej pseudoprywatyzacji jest to, że firmy konsultingowe wynajmowane aż do 2005 roku pochłonęły miliardy złotych.
Do kogo więc należy polska gospodarka? Należy ona do kapitału zachodniego. W prywatyzacji majątku narodowego Polski najbardziej przykrą sprawą jest fakt, że zakłady produkcyjne, które znacjonalizowały komunistyczne władze w latach 40-tych, nie zostały oddane ich właścicielom. Nie było w Polsce nigdy uczciwej reprywatyzacji, przykładem firmy nacjonalizowanej przez PRL jest fabryka czekolady E.Wedel. Chociaż firma istniejąca od 1851 roku ma swoich żyjących spadkobierców, to nasz rząd w 1991 roku sprzedał całą firmę  największego w Polsce producenta czekolady korporacji PepsiCo. Spadkobiercy po wielu latach walk w sądach byli w stanie jedynie zawrzeć umowę i odzyskać zaledwie 7% wartości przedsiębiorstwa. Żeby było zabawniej, obecnym, głównym udziałowcem Wedla jest japońska grupa LOTTE, prezesem Wedla jest zaś pan Ippei Sakaguchi. Również dziś w Polsce preferencyjnie traktuje się zagraniczne firmy. Tworzone w Polsce specjalne strefy ekonomiczne przyjmują tylko zagranicznych przedsiębiorców, którzy korzystają na terenie naszego państwa z ulg podatkowych, których nigdy nie miały i nie mają polskie firmy. Przykładem jest zbudowana pod Wrześnią fabryka Volkswagena, której koszt budowy wyniósł 3 miliardy złotych. Jednakże dopłaciliśmy do tego my, podatnicy, bowiem Volkswagen został zwolniony z podatku na okres 3 lat, zaś działka pod budowę fabryki została przygotowana przez lokalne władze na ich koszt. Firma wyliczyła, że dzięki zwolnienia z podatku CIT oraz podatku od nieruchomości, a nawet dzięki dotacjom z budżetu państwa, zaoszczędzi 125 milionów złotych. Takich sytuacji jest o wiele, wiele więcej, na przykład IKEA nie płaci w Polsce podatków w ogóle! Choć w 2013 roku firma miała 30 miliardów euro dochodu. Dlaczego IKEA nie płaci podatków? Ponieważ należy do fundacji. Owa fundacja na cele charytatywne przeznacza rocznie około 100 milionów dolarów, ze wspomnianych miliardów. Kluczem tego biznesu jest tzw. optymalizacja. Szwedzi opracowali oryginalną metodę uchylania się od podatków w krajach całej Europy. Posiadają spółki i holdingi a nawet wewnętrzny bank w tak egzotycznych miejscach jak Cypr, Antyle Holenderskie czy Wyspy Dziewicze.
Jesteśmy państwem kolonialnym, Polaków eksploatuje się jak murzynów w państwach afrykańskich. Większość Polaków zdaje sobie sprawę z tego, jak zachód wykorzystuje czarny kontynent, ale mało kto wie, że sam ma na rękach kajdany obcego kapitału. Można powiedzieć, że komuniści stworzyli w naszym kraju system piramidy wolności. Składa ona się z 3 poziomów: najwięcej wolności działania na rynku posiada nomenklatura komunistyczna, byli współpracownicy WSI i SB. Niżej plasują się zachodnie koncerny, które za wolność gospodarczą płacą warstwie wyżej  nomenklaturze politycznej. Zaś na samym dole piramidy jesteśmy my  naród. Pomimo zmian politycznych w Polsce stary układ zdążył się dobrze skrystalizować. Wolny rynek w Polsce jest, ale zaczyna się od piętra nad nami, pomijając obywateli. Sytuacja przypomina szampana pitego przez klasę robotniczą ustami jej przedstawicieli. Każdy z nas, zakładając firmę, będzie musiał przestudiować kilometry papierów i przepisów, odwiedzić masę urzędów, czekać na łaskawe pozwolenia urzędników nawet po kilka miesięcy. Do tego trzeba przejąć się opłaceniem CIT-u, ZUS-u i innych dodatkowych opłat. Ponadto musimy konkurować z zagranicznym kapitałem, który z racji swojej wielkości wygrywa z małymi przedsiębiorcami w Polsce, nawet i bez preferencyjnych warunków. Winien temu jest brak protekcjonizmu, który powinien być obowiązkowym elementem raczkującego państwa o ustroju gospodarki rynkowej. System dopłat unijnych również nie działa na korzyść polskiego narodu, a na korzyść kapitału istniejącego w Polsce. Przytoczę tutaj przykład z mojego rodzimego regionu. Lokalny rolnik starał się uzyskać kredyt preferencyjny z niskim oprocentowaniem wynoszącym 2%. Usłyszał, że limit kredytów preferencyjnych dla rolników został już osiągnięty, więc był zmuszony wziąć kredyt z oprocentowaniem wynoszącym 9%. Potem okazało się, że sąsiadująca spółka rolna znajdująca się w rękach jednego z holenderskich banków otrzymała kredyty preferencyjne w wysokości 2%. Czy to nie komiczne, że z naszych pieniędzy, naszych funduszy wspomagamy zagraniczny kapitał, który uprawia naszą ziemię, za nasze pieniądze? Pół biedy gdyby tylko Unia nas dołowała, ale przeciw nam staje nasze własne państwo. Skarbówka jest narzędziem opresyjnym biurokracji III RP, zaś niejasne prawo daje jej możliwość własnej interpretacji. I tak w takich samych przypadkach różne urzędy skarbowe mogą domagać się różnych stawek podatkowych. Każdy przedsiębiorca jest uznawany za potencjalnego przestępcę. Nasze własne państwo niszczy tych, którzy są jedyną nadzieją na budowę polskiej potęgi gospodarczej, czyli polskich przedsiębiorców. Te małe i średnie firmy są największym pracodawcą w Polsce. Do tego dochodzą mikroprzedsiębiorcy  samozatrudnieni ludzie, którzy chcą po prostu pracować na własny rachunek. Oni również muszą się zmierzyć w wysokimi składkami ZUS i nader obfitą biurokracją, która nie jest adekwatna do uzyskiwanego przez nich obrotu. Winny temu jest w dużej mierze brak protekcjonizmu dla kapitału narodowego i PRL-owskie podejście urzędników do własnych rodaków.
Polska nie jest krajem wolnej gospodarki, jest państwem kolonialnym, w którym chłopi pańszczyźniani (Polacy) tyrają na własnej ziemi, zbierając jej plony dla swych panów (zachodnich kapitałów). Co więcej, za te drobne zarobione pieniądze kupują żywność i usługi, również od swych ekonomicznych okupantów. Jak na razie nasz kraj jest ekonomicznie zachodnią kolonią i powinniśmy skupić się na utworzeniu własnego kapitału narodowego, bowiem dziś to nie liczba armat  a liczba milionerów stanowi o sile kraju i narodu. Polska potrzebuje polityki protekcjonizmu, potrzebowała jej jeszcze bardziej w latach 90-tych. Przykładem dobrze rozwijającego się kraju wielkości i o potencjale Polski jest Korea Południowa, która w odpowiednim czasie dzięki polityce protekcjonizmu wytworzyła takie firmy jak LG, Samsung czy Kia. Importować surowce i półprodukty dla naszego przemysłu. Na czym stać powinien polski protekcjonizm? Szpiegostwo przemysłowe  to robi każdy, nie można zwieść się powierzchownej moralności, bo zwyczajnie przegramy. Technologie obecnie sami tracimy, możemy tu przytoczyć przykład grafenu czy niebieskiego lasera. Polskie technologie wyprowadziliśmy na zachód. Państwo musi po takie technologie sięgać jeśli nie mamy własnych przedsiębiorstw do tego zdolnych. Podstawowym źródłem protekcjonizmu mogą być zamówienia publiczne. Państwo polskie dało budowę dróg i autostrad firmom zagranicznym, które i tak zatrudniły polskich podwykonawców. Wielu z nas zapewne pamięta afery związane z przepłaconą autostradą A2, którą budowali Chińczycy, przy pomocy polskich firm, którym nawet nie płaciły. To dość kuriozalne. Podobny problem mamy z komunikacją miejską czy z PKP. Kupno zagranicznych produktów przemysłowych jest wręcz zdradą interesu narodowego. Nie trudno tutaj o przykład Pendolino, drogiego bubla kolejowego. W dobie destabilizacji w Unii Europejskiej możemy pozwolić sobie na więcej w temacie naginania europejskich praw i zasad. Ustawowe kryterium pochodzenia usługi z Polski jest realnym i możliwym do wprowadzenia w naszym kraju środkiem budowy kapitału narodowego. W ostatnim czasie PiS chwali się tym, że ratuje wreszcie stocznie szczecińską. W jaki sposób? Przywożąc do Polski 1000 fachowców z Filipin, których rzekomo w Polsce nie ma. Sam prezes Towarzystwa Okrętowego  Paweł Pietruszczak  twierdzi, że wszyscy polscy fachowcy wyjechali. Czy zatem stocznia nie ma danych swoich byłych pracowników i nie jest w stanie ich ściągnąć z powrotem do kraju? I czy imigranci kontraktowi jakkolwiek sprawią, że na rynku pojawią się potrzebni fachowcy?
W XXI wieku jako narodowcy wstawiliśmy na sztandary kapitalizm jako jeden z największych problemów społecznych. Czy jednak problemem jest sam pieniądz, mechanizmy rynkowe? Nie, problemem jest pełne otwarcie na światowy rynek. To tak jakby wystawić człowieka ledwo znającego zasady gry w szachy na ogólnoświatowy turniej, jego zwycięstwo jest niemożliwe. Zasadą w historii świata było to, że za globalnym wolnym handlem opowiadały się gospodarki już silne, z największym kapitałem. Robiły to Stany Zjednoczone, dziś również Chiny. Jednak oba te kraje znane były w przeszłości z polityki protekcjonizmu (przykłady można również znaleźć wśród krajów o podobnych gabarytach takich jak Turcja czy Korea Południowa). Oba te kraje zapewniają swoim mieszkańcom swobodę działalności na rynku, oba starają się dbać o rodzimych przedsiębiorców, zaś zagranicznym podmiotom stawiają warunki (np. udostępnienie technologii, zatrudnienie ludności lokalnej na wyższych stanowiskach). Celem naszym nie powinna być walka z samymi mechanizmami wolnego rynku za pomocą infantylnych haseł o niszczeniu kapitalizmu. Powinno nim być wymuszenie na władzy prowadzenia polityki zgodnie z interesem narodowym. I musimy o tym krzyczeć przy każdej okazji, wytykać konkretne problemy i wskazywać rozwiązania.

Redakcja

Czytaj Wcześniejszy

Kraków wspiera abp. Jędraszewskiego. Wierni zebrali się pod oknem papieskim

Czytaj Następny

Wywiad z Jakubem Baryłą - „Planuję dalszą działalność, dobro winniśmy czynić nieustannie i bezkompromisowo”

Zostaw Odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *