Artykuł ukazał się w XIX numerze kwartalnika „Polityka Narodowa” (Zima, 2018)
Polityka Narodowa: Jest pan zastępcą przewodniczącego Białoruskiego Frontu Narodowego i jednocześnie Polakiem, który nie wypiera się w żaden sposób polskiej narodowości. Na swoich plakatach wyborczych pisał pan w językach polskim i białoruskim: „Tradycja, rodzina, własność. Polak. Katolik”. Nieco burzy to popularny gdzieniegdzie wizerunek BNF jako partii antypolskiej, wręcz nastającej na prawa Polaków na Białorusi. Jak wygląda obecnie stanowisko partii wobec mniejszości polskiej?
Aleksander Stralcov-Karwacki: Co do programu, to partia BNF nigdy nie była partią antypolską, ani nie była negatywnie nastawiona wobec każdej mniejszości narodowej na Białorusi. W programie partyjnym znajduje się deklaracja o poszanowaniu praw mniejszości narodowych, wsparciu dla rozwoju ich kultury i szkolnictwa. Mogły z tym się kłócić prywatne wypowiedzi tych czy innych działaczy partyjnych, ale nigdy nie zostały poparte przez autorytet partii. Ogół działaczy BNF miał raczej pozytywne nastawienie do Polski i Polaków. Może nie zawsze dawał temu wyraz, ale było to obecne. Natomiast osoby w kierownictwie partii w latach 90. czy do końca lat dwutysięcznych od czasu do czasu wypowiadały się w sposób kontrowersyjny. Te wypowiedzi dotyczyły jednak raczej wydarzeń historycznych, powiązanych z zawarciem Pokoju Ryskiego, międzywojennej Polski lub Paktu Ribbentrop-Mołotow, ale nie dotyczyły Polaków jako takich.
Obecne stanowisko partii pozostaje niezmenne w tym sensie, że partia popiera rozwój kultury i szkolnictwa mniejszości narodowych, w tym oczywiście mniejszości polskiej.
Wśród niektórych białoruskich nacjonalistów popularna jest wizja mniejszości polskiej na Białorusi jako po prostu „spolonizowanych Białorusinów”, którym należałoby przywrócić pierwotną tożsamość poprzez białorutenizację. Jak duża jest popularność tego typu poglądów w kręgach opozycyjnych?
Takie poglądy mają miejsce przede wszystkim w środowisku osób o poglądach narodowych z zachodniej części kraju. Ale nawet tu, na ziemiach należących przed II wojną światową do II Rzeczypospolitej, nie są to poglądy dominujące, chociaż zauważalne. Ogólnie, według naszych zapatrywań, białorutenizacja ma wypełnić przede wszystkim przestrzeń publiczną Białorusi. Język białoruski ma zostać atrakcyjnym i naturalnym środkiem komunikacji publicznej, co ma pociągnąć za sobą edukację i używanie tego języka w sferze prywatnej.
Tym niemniej nikt nie ma tu na myśli wynaradawiania jakiejkolwiek mniejszości – odwrotnie, chodzi o przywrócenie Białorusinom własnego języka. Jak wiadomo, teraz niepodzielnie dominuje tu język rosyjski. Myślę, że w przypadku prawdziwej białorutenizacji, Polacy mogą czuć się spokojnie i szerzej niż dotychczas korzystać z języka polskiego również w sferze publicznej. Do tego zresztą chcieli doprowadzić niektórzy z naszych kandydatów, używając w kampaniach wyborczych języka polskiego.
Czy białoruska idea narodowa w dotychczasowym kształcie może stanowić zagrożenie dla Polaków na Białorusi?
Białoruska idea narodowa na pewno nie może stanowić dla Polaków na Białorusi zagrożenia, bo, szczerze mówiąc, stopień świadomości narodowej Polaków i Białorusinów zdecydowanie się różni. Polacy mają silnie ugruntowaną tożsamość, której nie może zagrozić białoruska idea narodowa, która dopiero co zaczyna oddziaływać na szersze kręgi społeczeństwa, i tak stanowiące niestety bardzo małą część ogółu.
To, co zagraża rzeczywiście Polakom na Białorusi – to rusyfikacja, która dokonuje się poprzez atrakcyjne i zarazem bardzo agresywne media rosyjskie. Język rosyjski zdominował prawie całość mediów elektronicznych na Białorusi. Zdecydowana większość Białorusinów rozmawia po rosyjsku, stając się niejako przewodnikami tej rusyfikacji, bo mniejszość rosyjska na Białorusi stanowi tylko niewielką część społeczeństwa.
Jak oceniać kondycję polskiej mniejszości na Białorusi? Czy widać perspektywy wyjścia z klinczu, w jakim znalazła się ona w wyniku represji ze strony rządu?
Kondycja polskiej mniejszości na Białorusi nie jest zadowalająca. Składa się na to wiele czynników. Przede wszystkim szybko postępuje rusyfikacja młodego pokolenia, przy czym starsze pokolenia naturalnie odchodzą. Wcześniej strażnikiem polskości był Kościół, ale dziś już tak nie jest, może poza Grodzieńszczyzną, choć i tu język rosyjski niemal wszędzie wdziera się do katechizacji, a język białoruski do liturgii w diecezjach innych niż grodzieńska. Przy tym nadal w wielu miastach równolegle funkcjonują msze w języku polskim i białoruskim. W kręgach kościelnych toczy się dyskusja czy Kościół ma być strażnikiem jakiejkolwiek narodowości, czy iść wyłącznie drogą ewangelizacji. Z oczywistych względów zaczyna dominować to drugie podejście, a w związku z tym, że sfera użycia języka polskiego zawężyła się drastycznie, nie jest on również rozpatrywany jako użyteczny przy katechizacji z racji braku rozumienia go przez dzieci.
Oczywiście język nie jest jedynym, chociaż bardzo ważnym, miernikiem. Również wskaźnik samoidentyfikacji Polaków, jeśli porównamy spisy ludności Białorusi z lat 1999 oraz 2009, wskazuje zmniejszenie liczby osób deklarujących się jako Polacy – 396 tys. w 1999 roku oraz 294,5 tys. w 2009 roku, więc spadek jest drastyczny. Wiele osób wskazuje tu jako przyczynę naturalną rusyfikację lub białorutenizację poprzez śluby mieszane. Poważnym czynnikiem jest także brak szkół polskich, ponieważ z wyjątkiem Grodna i Wołkowyska nie ma innych, a i te są ostatnio poddawane rusyfikacji.
Nie dodaje optymizmu stan organizacyjny. Od 2005 roku są dwa Związki Polaków i kilka innych organizacji mniejszości polskiej na Białorusi. Trzeba zaznaczyć, że doszło do tego nie z powodu jakichś zawinień ze strony Polaków na Białorusi lub strony rządowej RP. Kluczową rolę przy tym odgrywały władze Białorusi, które zdecydowały się poprzeć jedną z frakcji po faktycznym rozłamie w 2005 roku. Stojąc na gruncie autonomii organizacji społecznych, takiego zachowania nie można zaakceptować. Owszem, różnica zdań zawsze była obecna w gronie elit polskich na Białorusi, ale jest to wyłącznie sprawa Polaków, co z tym zamierzali zrobić i którą frakcję poprzeć. Niestety, po wmieszaniu się białoruskiej strony rządowej, konflikt wewnątrzorganizacyjny przerodził się w konflikt międzynarodowy, w wyniku czego powstał klincz, z którego każdej ze stron trudno wyjść „z twarzą”.
Niektórzy widzą nadzieję wyjścia z klinczu w rozpoczętej na Białorusi liberalizacji. Jak dotychczas jest to liberalizacja bardzo ograniczona i nie zmienia sztywnego stanowiska strony białoruskiej w sprawie ZPB. Strona białoruska konsekwentnie odrzuca propozycje sfer rządowych z Polski w sprawie tak zwanego „wariantu zerowego”: wy uznajecie „nasz” Związek, my uznajemy „wasz”. Więc póki co wyjścia z tunelu nie widać.
Jakie działania mogłaby podjąć Polska, by zadbać o prawa Polaków na Białorusi? Co mogłaby zrobić, aby popularyzować tam polską kulturę, która – jak powiedział pan w jednym z wystąpień – zawsze była na Białorusi obecna i jest tam czymś naturalnym?
Uważam, że Polska nie musi w swym działaniu koncentrować się tylko na mniejszości polskiej, co nie zmienia faktu, że należy ją wspierać. Szersza obecność kultury i języka polskiego na Białorusi nie zależy teraz tylko od obecności Polaków, których liczba szybko się zmniejsza i raczej trendu tego nie da się zmienić, jeśli weźmiemy pod uwagę kryzys ekonomiczny na Białorusi i liczbę 70 tysięcy posiadaczy Karty Polaka, którzy w przypadku straty pracy najprawdopodobniej będą szukali jej w Polsce.
Polska musiałaby stworzyć warunki dla promocji języka i kultury polskiej także, a może i przede wszystkim, w stolicy Białorusi – Mińsku. Działa tu Instytut Polski, ale jego możliwości są bardzo ograniczone. Musiałoby to być szersze działanie z włączeniem polskiego biznesu, może właśnie niedawno utworzona Polska Fundacja Narodowa miałaby tu wdzięczne pole dla działania. Póki co, Polska zdecydowanie przegrywa z Rosją w obecności na Białorusi i w jej metropolii. Ten stan należałoby powoli zmieniać. Nie jest dobrze, że do Mińska rocznie przyjeżdża z kilkadziesiąt do stu różnego rodzaju twórców, zespołów o bardzo różnym poziomie i grupie docelowej, a z Polski jeśli pojawi się od 3 do 5 to już sukces.
W Mińsku i w całej Białorusi jest duże zapotrzebowanie na wykładanie języka polskiego. Polskie instytucje za tym nie nadążają. Oczywiście jest masa kursów prywatnych, często wątpliwej jakości. Wejście tu polskich instytucji szkolnictwa byłoby wskazane.
Swego czasu w polskim internecie można było przeczytać o rosnącej popularności nurtu, jakim jest litwinizm tj. bezpośredniego nawiązywania do tożsamości starolitewskiej w ramach dawnej Rzeczypospolitej. Czy to zjawisko dalej się rozwija? Czy utożsamia się pan z nim?
Nie chciałbym używać tego określenia, bo jest ono raczej pejoratywnym, tchnącym jakąś ideologią, a tak nie jest. Można to nazwać ruchem dla idei Wielkiej lub Starej Litwy. Ten nurt nie tylko nie umarł, ale się szerzy. Rozwija się w wielu, często nawet sprzecznych ze sobą odmianach, bo nakłada się na to wiele czynników współczesnych, a zarazem brak znajomości historii. U wielu pozostaje to na poziomie zrównania etnicznej narodowości białoruskiej z byciem Litwinem. Jest to pogląd dosyć ograniczony, nie biorący pod uwagę złożoności ówczesnej samoidentyfikacji mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ale nie jest to tylko cechą charakterystyczną Białorusinów, podobne procesy sztucznej modernizacji przeszły wszystkie narody Europy po Rewolucji Anty(francuskiej). Pojęcie polskości również radykalnie się zmieniło, od określenia mieszkańca wieloetnicznej Rzeczypospolitej po etniczne określenie mieszkańca rdzennych ziem polskich. Także i pojęcie Litwina oznaczało mieszkańca Wielkiego Księstwa Litewskiego – niezależnie od pochodzenia etnicznego. Istniała wielopoziomowa identyfikacja, w której pojęcia polskości i litewskości wzajemnie się nakładały. Tego teraz nie ma, stąd powstają nieporozumienia przy takiej identyfikacji.
Ale istnieje bardziej pewny i twardy fundament określenia się jako Litwina, a mianowicie tradycja cywilizacyjna Wielkiego Księstwa Litewskiego, przynależna cywilizacji łacińskiej, która, mimo że łączyła wątki różnowiercze, w swym fundamencie pozostawała łacińska i katolicka. Taki właśnie typ litewskości jest mi bliski i z nim się identyfikuję.
Jak zaznaczyłem wyżej, ruch wielkolitewski na Białorusi szerzy się i rozwija. Powstają nowe grupy i ośrodki z bardzo różnym rozumieniem litewskości, zaczynając od tych, co wywodzą współczesnych Białorusinów (poprzez Krywiczów) od Bałtów, kończąc na Litwinach odrzucających jakiekolwiek związki z bałtyckością. Są to naturalne koszty wzrostu w początkowej fazie tego ruchu.
Na tym tle, od czasu do czasu, wybuchają spory pomiędzy uświadomionymi Białorusinami a Litwinami na tle stosunku do nazwy Litwa. Często zarzuca się Litwinom agenturalne działanie, mające rozbić ruch białoruski, a nawet sympatie prorosyjskie. Są to oszczerstwa, które nie mają żadnej podstawy. Zdecydowana większość Litwinów wypowiada się za pełną suwerennością i niepodległością Białorusi jako państwa, a krytykuje tylko wady koncepcji białoruskiego ruchu narodowego, który w swoich początkach był silnie związany z ruchem socjalistycznym. W tym kontekście w ruchu wielkolitewskim daje się zauważyć nawiązania albo do tradycji średniowiecza, albo do nurtu – tak to można określić – „nowoczesnej burżuazji białoruskiej”, które mimo pewnej sprzeczności współistnieją. Zresztą sama ta „burżuazja” odwołuje się do wątków starolitewskich, bo są one bliższe mentalnie niż wzory tak zwanej „sprawiedliwości społecznej”.
Na ile mit dawnej Rzeczypospolitej może służyć integracji naszego regionu w przyszłości? Czy idea Międzymorza jest dziś popularna w środowiskach opozycyjnych?
Oczywiście, że może i powinien. Może jedynym jego mankamentem jest to, że dawna Rzeczpospolita przez wielu w naszym regionie jest kojarzona wyłącznie z Polską. Tu należałoby wyjaśnić, że Rzeczpospolita Obojga Narodów, mimo że często potocznie była określana jako Polska, nie była Polską w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, a reprezentacją wielu narodów na różnym poziomie suwerenności czy autonomii.
Idea Międzymorza wydaje mi się być adekwatną w tym sensie, że nawiązując z jednej strony do Rzeczypospolitej jest neutralna w sensie nazwy. Zwolennikiem realizacji tej idei od dawna jest Białoruski Front Narodowy. Notabene BNF w początku lat 90. XX wieku wystąpił z analogicznym pomysłem Sojuszu Bałtycko-Czarnomorskiego.
Na ile możliwe jest dziś zbliżenie polityczno-gospodarcze Polski i Białorusi? Czy jest to możliwe na poziomie państwowym, czy związki obu narodów mogą się zacieśniać tylko poprzez współpracę środowisk społecznych, organizacji pozarządowych itd.?
Zbliżenie cały czas jest możliwe. Na poziomie państwowym niestety jest stale zagrożone przez konflikty i brak zaufania między stronami, które nie mają innej przyczyny niż rozbieżna oficjalna orientacja geopolityczna krajów. Białoruś, jak wiadomo, jest w ścisłym gospodarczym, politycznym i wojennym sojuszu z Rosją i w tych warunkach nie zawsze zajmuje suwerenną postawę. Polska również jest ograniczana uwarunkowaniami sojuszy, których jest członkiem. Ale od niedawna obserwujemy pewne rozluźnienie tych więzów po stronie białoruskiej i należałoby próbować to rozluźnienie wykorzystać. Na ile to się uda – to już inna kwestia.
Współpraca środowisk społecznych odbywa się cały czas. Ogranicza ją głównie cena wiz Schengen na wysokości 60 Euro, co stanowi poważną barierę dla wizyt prywatnych. Ale tu sprawy nie zależą tylko od Polski, ale od stosunków na linii Bruksela-Mińsk. Niestety czynniki decyzyjne w tych ośrodkach nadal są bardzo sztywne w swoim podejściu. Białoruś nie zgadza się na mały ruch graniczny, Bruksela i Mińsk twardo stoją przy cenie 60 euro za wizy, chociaż dziwnym trafem obywatele wrogiej Rosji dostają wizy za 35 euro. Mińsk ogranicza również liczbę konsulów w konsulacie Rzeczypospolitej Polskiej, co ogranicza liczbę wydawanych wiz.
Jakie byłyby perspektywy zmniejszenia uzależnienia Białorusi od Rosji, gdyby Mińsk podjął takie starania? Jaką rolę do odegrania miałaby tu Polska?
Problem zmniejszenia uzależnienia Białorusi od Rosji jest problemem natury kulturowej, a nie ekonomicznej. Owszem czynnik ekonomiczny był i w jakimś stopniu – mimo kryzysu – pozostaje bardzo silnym bodźcem dla tej współpracy, ale nie on jest najważniejszy.
Taki, a nie inny wybór kierunku współpracy gospodarczej wynikał chociażby ze znajomości języka. Język rosyjski jest powszechnie znany na Białorusi oraz bezwzględnie dominuje w sferze publicznej.
Na początku lat 90. XX wieku po rozpadzie ZSRR czynnik językowo-kulturowy działał w większym stopniu niż teraz, bo liczba osób w praktyce korzystająca z języków obcych była w tych czasach znikoma. Sytuacja się zmienia, ale do głosu musi dojść nowe pokolenie menadżerów z szerszą perspektywą, którzy nie będą zapatrzeni w Rosję.
Tu kluczową rolą Polski mogłoby być inwestowanie w wykształcenie tych nowych menadżerów dla Białorusi. Patrzyliby oni na świat szerzej, a zarazem przez pryzmat Polski, gdzie kształciliby się. Wiem, że naturalnie ten proces już ma miejsce. Warto byłoby go wesprzeć, tak by został zintensyfikowany.
Kilka lat temu w polemicznym wobec twierdzeń prof. Bartyzela artykule „Czy Aleksandr Łukaszenka uratuje cywilizację łacińską?” pisał Pan, że wobec faktów takich jak legalność i powszechność stosowania aborcji, usilne podtrzymywanie sowieckich tradycji czy represje wobec Polaków, należy obecny reżim białoruski oceniać bardzo krytycznie z chrześcijańskiego i konserwatywnego punktu widzenia. Od pewnego jednak czasu Łukaszence zdarza się odwoływać do retoryki narodowej, dowartościowywać białoruskie tradycje. Czy jest to istotna zmiana, mogąca mieć wpływ na przyszłą białoruską tożsamość?
Aleksandr Łukaszenka jest cynicznym graczem politycznym. Dlatego może się odwoływać do dowolnej idei, jeśli jest to mu wygodne w danym momencie. Ostatnio zauważalna jest tendencja odwoływania się do historii i dziejów Wielkiego Księstwa Litewskiego. W ubiegłym roku Instytut Historii Narodowej Akademii Nauk Białorusi zorganizował potężną konferencję naukową ze 120 uczestnikami, z których ok. 40 było z Polski i ok. 20 z Litwy. Głównym tematem konferencji było Wielkie Księstwo Litewskie. Było to pierwsze przedsięwzięcie tego typu, organizowane przez instytucje państwowe za rządów Łukaszenki. Także państowowo-społeczny Białoruski Związek Młodzieży włączył się w akcję zakupu, szycia i noszenia „wyszywanek” – ubrań z elementami białoruskich strojów narodowych. Czynniki państwowe mówią także o upamiętnieniu miejsc zagłady ofiar operacji polskiej oraz świadomych Białorusinów w Kuropatach przez NKWD w latach 1937-1941.
Te i inne działania pokazują chęć zmiany legitymizacji reżimu białoruskiego. Katalizatorem stała się sytuacja na Ukrainie i wojna w Donbasie. Łukaszenka zrozumiał, że Rosja dla swoich wpływów w „bliskiej zagranice” nie zamierza korzystać tylko z miękiej siły, ale jest gotowa do użycia broni. Oczywiście następuje to tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z próbą radykalnej zmiany geopolitycznej, tak jak w przypadku Ukrainy – ale perspektywa konieczności tej zmiany majaczy również i przed Białorusią. Łukaszenka nie chciałby jej przeprowadzać z dnia na dzień, a może i wcale, ale jest zmuszony do lawirowania. Wynikiem tego lawirowania jest ograniczona liberalizacja i próba zmiany paradygmatu ideologii państwowej na mniej sowiecki.
Jest Pan aktywny w polskich i białoruskich środowiskach konserwatywnych. Jak wyglądają perspektywy powrotu do dawnych tradycji skażonego przez dekady sowietyzacji społeczeństwa białoruskiego?
Perpektywy nie są optymistyczne. Zniszczenia poczynione przez bolszewizm i realny socjalizm są ogromne, tak w dziedzinie materialnej, jak i duchowej. Odnowienie tego zajmie okres kilku generacji, jeśli będą ku temu dogodne warunki, co do których nie jestem pewien.
Są co prawda jaskółki wieszczące wiosnę. Na przykład w szpitalu państwowym w Łohojsku, w obwodzie Mińskim lekarze solidarnie odmówili wykonania zabiegów aborcyjnych. Jest to póki co ewenement w środowisku lekarskim, ale bardzo wymowny i pozytywny. Sprawa aborcji, która na Białorusi nadal jest dostępna na życzenie, stanowi papierek lakmusowy całościowo ujętych zmian cywilizacyjnych. Będzie ona świadczyła o obecności i liczebności prawdziwych chrześcijan na Białorusi, jak i o sile dziedzictwa chrześcijańskiego w kraju w ogóle.
Inne kwestie dotyczące wolności religijnej czy restytucji są pochodną ogólnego ucywilizowania się społeczeństwa białoruskiego. W tym momencie raczej przypominamy barbarzyńców. Oczywiście to odrodzenie potrzebuje wielkiego wysiłku i pracy u podstaw, czym zajmujemy się w nadziei, że przyszłe pokolenia zobaczą owoce.
Dziękuję za rozmowę.
CZYTAJ TAKŻE: Białoruska tożsamość narodowa. Rys historyczny i perspektywy przyszłości
ZOBACZ RÓWNIEŻ: „Mamy wrażenie jakby Polska nie chciała się do nas przyznać”. Wywiad z Renatą Cytacką o sytuacji Polaków na Litwie