Nauczanie św. Maksymiliana Marii Kolbe #3

Sylwetka św. Maksymiliana Marii Kolbe, niezmordowanego społecznika i męczennika, jest raczej dobrze znana. W ostatnich latach ukazywały się liczne poświęcone mu książki, filmy czy piosenki. W 2016 roku na swojego patrona obrała go Młodzież Wszechpolska. Bez przesady stwierdzić można, że św. Maksymilian jest obecny w świadomości społecznej Polaków. Ale czy za tym idzie znajomość jego nauczania? Tutaj można mieć poważne wątpliwości. Na naszych łamach temat poruszał już Piotr Głowacki w tekście  Czego uczy nas św. Maksymilian Maria KolbeTeraz zdecydowaliśmy się sięgnąć do źródeł – w trzech częściach publikujemy zbiór tekstów świętego, które ukazały się m.in. w Rycerzu Niepokalanej. Zapraszamy do lektury!

Część pierwsza.

Część druga.

Spis treści:

21. Czy Pan Bóg wie o wszystkim?
22. Wiara
23. Bez Jaśniejszych Dowodów
24. Biedni
25. Jak poznajemy Boga?
26. Ciekawa rozmowa z mnichem buddyjskim
27. Dlaczego niektórzy ludzie nie wierzą ?
28. Roztropni wieśniacy
29. Co mówi poganin o Bogu ?


21. Czy Pan Bóg wie o wszystkim ?

- Nie mogę pojąć, jak Pan Bóg może o wszystkim wiedzieć.

- I ja też nie.

- A więc?

- Co się sprzeciwia rozumowi, nie może przecież mieć miejsca. A taka jest właśnie wszechwiedza Boża.

- Móg drogi! Jeżeli nie możesz, jak to powiedziałeś, pojąć, jak Pan Bóg może o wszystkim wiedzieć, to już, ściśle mówiąc (przy rozumowaniu ściśle mówić trzeba), rzecz ta ani się sprzeciwia, ani nie sprzeciwia twojemu rozumowi.

- Już cię teraz nie rozumiem.

- Słuchaj! Czy może być prawdą, że ty tu stoisz i rozmawiasz ze mną, a zarazem też prawdą, że ciebie tu wcale nie ma?

- Jeśli tu stoję, to chyba że tu jestem.

- A gdyby kto twierdził przeciwnie, to czy jego twierdzenie sprzeciwiałoby się twemu rozumowi?

- Bez wątpienia.

- A dlaczego?

- Bo jasno widzę, że tak jest, a nie inaczej.

- A więc jasno widzisz, czyli pojmujesz, że to się sprzeciwia twemu rozumowi.

- Oczywiście.

- Widzisz więc, że cała pewność, że coś się sprzeciwia rozumowi, nie wypływa bynajmniej z tego, że się czegoś nie pojmuje, ale właściwie z tego, że się widzi jasno, iż powiedzieć inaczej byłoby niedorzecznością. - Ot do czego dążyłem: właśnie dlatego, że nie możesz pojąć, jak Pan Bóg wie o wszystkim, nie możesz o tym nic wiedzieć, a tym mniej twierdzić cokolwiek.

- Więc nic o tym nie wiemy?

- Nic.

- Jak to? Przecież katechizm wyraźnie mówi, że Pan Bóg jest wszechwiedzący.

- Oczywiście! Lecz tam powiedziano tylko, że Pan Bóg wie o wszystkim, nie wyjaśniając, a tym bardziej nie orzekając, jak to jest.

- Słusznie. Ale powiem ci, skąd moja trudność. Otóż słyszałem, no i tak być musi, że Pan Bóg wie dobrze o tym, co będę czynił za godzinę, jutro, w godzinę śmierci, a nawet czy się zbawię, czy potępię. A z drugiej strony przecież to ode mnie zależy! Jakżeż więc to pogodzić?

- Tutaj już wchodzimy w zakres pytania: jak Pan Bóg wie o wszystkim? O tym zaś, jak wyżej zaznaczyłem, nic nie wiemy. Więc, gdyby mi kto powiedział, że „pojął”, jak to być może, lub „zrozumiał”, że to być nie może, powiedziałbym mu otwarcie, że albo kpi ze mnie, albo nie wie, o co chodzi. Bo widzisz, tu chodzi a o poznanie zdolności Rozumu Nieskończonego! Niestety jednak, nasze głowy, jak nas codziennie doświadczenie uczy, nieraz w zwykłych zagadnieniach życiowych trudno lub zgoła wcale się nie orientują. Jakżeż nam więc wobec tego marzyć o proporcji między naszym pojęciem, a Bożą wiedzą, zwłaszcza gdy tu zachodzi różnica nieskończona? Na próżno np. wytężałby kto umysł i rozdymał głowę, żeby przecież poznać, jak daleko ciągnie się przestrzeń. Mógłby myślą podążyć na księżyc, minąć słońce, dotrzeć do gwiazd, mgławic i... i...? Ani tu końca dopatrzeć... ani początku pojąć! Bo przecież i przed nim i za nim jest jeszcze i jeszcze... przestrzeń. Gdzież tajemnica zagadki? Oto: my jesteśmy skończeni!

 Jednakże mimo to można sobie pomyśleć jakieś, choć dalekie i bardzo niedokładne podobieństwo, np. my tu rozmawiamy, prawda?

- Prawda.

- I dobrowolnie tu przyszedłeś?

- Nikt mnie nie zmuszał.

- Czy ty i ja wiemy o tym zdarzeniu?

- Oczywiście.

- Pomyśl sobie po tym wypadku: czy może kto twierdzić, że nas tu nie było i żeśmy ze sobą nie rozmawiali?

- Chyba żartem.

- Więc ta wiedza, że tak było, będzie pewna?

- Cudem by nie można zrobić, żeby nie było tego, co się już stało!

- Słusznie mówisz. Widzisz więc, że my po wypadku będziemy mieli zupełną pewność, że tak a nie inaczej się stało, chociaż, jak twierdzisz, nikt cię nie zmuszał do tego, byś tu przyszedł i ze mną rozmawiał. Tak to wygląda nasza wiedza ludzka, skończona.

Lecz w poznawaniu Bożym, a raczej we wiedzy Bożej, zachodzi wielka różnica. Ponieważ wiedza ta jest nieskończona, więc dla Niej nie może istnieć naprawdę żadne „przedtem” lub „potem”. Dlatego Bóg wie wszystko zawsze, tj. w każdej chwili, czyli po ludzku: i przedtem, i potem, ale to się już w naszej skończonej głowie nie zmieści.

22. Wiara

Wiele jest tłumaczeń na temat, co to jest wiara religijna, stąd jasne wytłumaczenie tego znaczenia nie będzie bez pożytku.

Niektórzy tłumaczą wiarę jako zaufanie, inni jako pewne uczucie religijne, albo też inne podają tłumaczenie. Ale krótko mówiąc: wiara - to uznanie prawdy z zewnątrz posłyszanej, albo w inny sposób poznanej. Na przykład, gdy ktoś mówi o tajfunie w dalekim kraju, albo gdy się czyta o tym lub w jakiś inny sposób o tym tajfunie dowiaduje i ja to jako rzeczywisty fakt przyjmuję, mówi się wtedy, że ja mówiącemu lub piszącemu uwierzyłem. 

Tak więc w akcie wiary dwa są elementy: uznanie znajomości rzeczy świadczącego o niej i uznanie jego prawdomówności. Znajomość oznacza tu zgodność umysłu świadczącego człowieka z rzeczywistością; prawdomówność zaś oznacza zgodność świadectwa mówionego lub pisanego z umysłem, czyli świadomością świadczącego. Jest to prawdziwe i odnosi się do wszelkiego aktu wiary nawet w dziedzinie przyrodzonej, nie mającej żadnego związku z wiarą religijną. 

Wiara religijna tak samo ma swą podstawę i opiera się na znajomości i prawdziwości mianowicie odwiecznej Mądrości, która zna wszystko absolutnie - i jej absolutnie doskonałej prawdomówności, która nawet raz jeden nie może sprzeciwić się prawdzie. W następstwie tego, jeśli coś drogą rozumowania pozna się jako objawienie Boże, autorytet tego objawienia wypływa z nieograniczenie doskonałej Bożej mądrości i prawdomówności - i my uznajemy to jako prawdę na tej podstawie. I to jest wspaniały akt wiary. 

Aby zaś ten akt uznania się dokonał, konieczna jest specjalna pomoc Boża, pomoc przewyższająca naturalne siły człowieka. Tę specjalną pomoc nazywamy łaską Bożą. Tak więc definicja religijnej wiary byłaby następująca: wiara jest to akt rozumu, który na rozkaz woli poruszonej łaską Bożą, uznaje prawdę objawioną.

Stąd to widoczne jest, że nierzadko się zdarza - iż choć ktoś długo studiuje religię, słucha o niej rozpraw wielu ludzi, wiele czyta, głęboko się zastanawia i myśli, ale nie prosi Boga o łaskę wiary w pokornej modlitwie i nie stara się pokornie tej łaski otrzymać, taki człowiek nie wzbudzi ani jednego aktu wiary.

23. Bez Jaśniejszych Dowodów

- On się już nie nawróci - biadała umierająca.

Pocieszałem ją, jak mogłem, że przecież Matka Najświętsza potrafi i zatwardziałych grzeszników wyratować, więc i jej mąż nawrócić się może.

Niebawem przyjechał do żony, a kłótnia z dorożkarzem była zwiastunem jego przybycia. Młody urzędnik, były słuchacz prawa na wszechnicy, ale w sprawach religii bardzo zacofany, czyli jak to się na opak nazywać zwykło „postępowy”. Jako kapelan szpitala[1] uważałem poniekąd za swój obowiązek zająć się i tą biedną duszą. W chwilach więc wolnych chętnie rozmawiałem z nim o rzeczach tyczących się wiary. Ale ostatecznym dla niego argumentem było: „dla mnie potrzeba jaśniejszych dowodów”. Dałem mu też znaną wśród inteligencji książkę ks. Morawskiego pt. „Wieczory nad Lemanem”, ale jak zauważyłem, niewiele z niej czytał; trzymał za to jakieś niemoralne piśmidła. Gdy zaś silniej przemawiałem, oświadczył wprost: „Księże, ja jestem heretykiem”.

Widziałem, że nie chce się oświecić i dobrą lekturą gardzi. Co tu robić? Poleciłem całą sprawę Niepokalanej przez ręce niedawno w opinii świętości zmarłej, a już głośnej po całym świecie dziewicy, Gemmy Galgani z Lukki.

Wkrótce dowiaduję się, że on nazajutrz wyjeżdża, niebawem druga wiadomość, że wyjazd nastąpi jeszcze tej nocy. Na dodatek złego zjechał i jeden z jego krewnych i razem z nim przebywał.

By go mieć samego, kazałem mu powiedzieć, że potem będę zajęty, więc jeżeli sobie życzy widzieć się ze mną, niech to uczyni zaraz. I - przyszedł.

Z daleka kierowałem rozmowę do spowiedzi, ale ciężko szło, aż tu otwierają się drzwi, a w nich staje właśnie ów krewny nalegając, że już czas na kolej. Po krótkim więc pożegnaniu wyszedł.

Zostałem sam... Jak to, mówię, to tak się ta sprawa zakończy?... Padłem na kolana i krótko, ale gorąco westchnąłem do Niepokalanej za pośrednictwem Gemmy.

Wtem coś mnie tknęło a - wychodzę na korytarz. Zastaję tam owego krewnego.

- Przepraszam - mówię, zwracając się do niego - muszę jeszcze z tamtym panem jedną sprawę załatwić.

- I owszem, proszę - odparł.

Mój „heretyk” już wyszedł z walizką w ręku z pokoju; proszę go więc do siebie. Gdy drzwi się zamknęły, wyjąłem „Cudowny Medalik” i podałem mu go w upominku. Dla grzeczności przyjął. Wtedy zaproponowałem - spowiedź.

- Nie jestem przygotowany. Nie. Absolutnie nie - usłyszałem w odpowiedzi. - Lecz... w tym samym czasie pada na kolana, jakby go do tego jakaś wyższa moc zmusiła. Rozpoczęła się spowiedź.

I rozpłakał się jak dziecko...

Niepokalana i bez „jaśniejszych dowodów” zwyciężyła.

Cześć Jej na wieki!

[1] Św. Maksymilisan przebywając w Zakopanem na kuracji w 1920 i 1921 r., pełnił jednocześnie obowiązki kapelana szpitala klimatycznego. 

24. „Biedni” Żydzi

Bóg zawsze jest – w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. W czasie powołał do bytu z niczego istoty duchowe, obdarzone rozumem i wolną wolą. Jako takie, dobrowolnie miały sobie wyznaczyć przyszłość – odbyć próbę wierności. Część, choć stworzenia, nicość sama z siebie, sobie przypisuje to, czym jest i chce się stać równą Bogu własnymi siłami. Grzeszy pychą. W tejże chwili spotyka ją zasłużona kara – odrzucenie. Wiernych zaś, pokornie wyznających prawdę, że od Boga mają to, czym są i co mogą i przez Niego tylko, jako źródło bytu, mogą coraz bardziej Go poznawać, kochać posiadać i tak coraz bardziej (o ile się tak wyrazić można) się ubóstwiać, Bóg uszczęśliwił w sobie, w niebie.

I stworzył Bóg też istotę cielesną, i jej dał duszę obdarzoną rozumem i wolną wolą. I tej dał czas próby. Duch pyszny, z dopuszczenia Bożego, zazdroszcząc szczęścia tej istocie, podsuwa jej, by „stała się jako Bóg” własnymi siłami. Człowiek daje się zwieść, żądza pychy rodzi nieposłuszeństwo. Rozum jednak ludzki, to już nie jasność poznawcza ducha, więc i wina mniejsza. Pan Bóg zatem nie wymierza kary wiecznej, ale skazuje na cierpienia i śmierć. Któż jednak zdoła zadośćuczynić Bożej sprawiedliwości? Wielkość obrazy mierzy się godnością obrażonego, którym jest nieskończony Bóg. Żadna więc istota skończona, a nie wszystkie razem nie są w stanie dać zadośćuczynienia nieskończonego. Bóg, i tylko nieskończony Bóg, może nieskończenie zadośćuczynić.

I dzieje się rzecz niepojęta. Bóg zniża się do stworzenia, staje się człowiekiem, by go odkupić i nauczyć pokory, cichości, posłuszeństwa, prawdy. By go zaś ludzie rozpoznać mogli, wybiera człowieka, Abrahama, którego ród szczególną opieką otacza, by nie zatracił wiary w prawdziwego Boga, wzbudza w nim proroków, którzy podali czas Jego przyjścia, miejsce i szczegóły z życia, śmierci i zmartwychwstania. Przyszedł w ubogiej stajence, zamieszkał w ubogim domku, przez 30 lat był posłusznym w pokorze, uczył, jak żyć, miłościwie przygarniał pokutujących grzeszników, gromił obłudnych faryzeuszów, a wreszcie zawisł na drzewie Krzyża spełniając proroctwa. Człowiek odkupiony. Chrystus Pan zmartwychwstaje, zakłada swój Kościół na opoce – Piotrze i obiecuje, że bramy piekielne nie przemogą go.

Część narodu żydowskiego uznała w Nim Mesjasza, inni, a zwłaszcza pyszni faryzeusze, nie chcieli Go uznać, prześladowali Jego wyznawców i potworzyli mnóstwo przepisów nakazujących żydom prześladowanie chrześcijan. Przepisy te połączone z opowiadaniami poprzednich rabinów zebrał w r. 80 po Chrystusie rabbi Johanan ben Sakai, a ostatecznie wykończył około 200 r. rabbi Jehuda Hannasi i tak powstała Miszna. Późniejsi rabini znowu wiele dodali do Miszny, tak że około r. 500 rabbi Achai ben Huna mógł już z tych dodatków sklecić osobną księgę tzw., Gemara.

Miszna i Gemara tworzą razem Talmud. W Talmudzie nazywają owi rabini chrześcijan bałwochwalcami, gorszymi od Turków, mężobójcami, rozpustnikami nieczystymi, gnojem, zwierzętami w ludzkiej postaci, gorszymi od zwierząt, synami diabła, itd. Księży nazywają „kamarim”, tj., wróżbiarzami, i „gałachim”, tj., z ogoloną głową, a szczególnie zaś nie cierpią dusz Bogu poświęconych w klasztorze.
Kościół zowią zamiast „Bejs tefila”, tj., dom modlitwy, „bejs tifla”, tj., dom głupstw, paskudztwa. Obrazki, medaliki, różańce itd., zowią „ełyłym”, co znaczy „bałwany”. Niedziele i święta przezywają w Talmudzie „jom ejd” tj., dniami zatracenia. Uczą też, że żydowi wolno oszukać, okraść chrześcijanina, bo „wszystkie majętności gojów są jako pustynia, kto je pierwszy zajmie, ten jest ich panem”.

Tak więc księgę zawierającą 12 grubych tomów i dyszącą nienawiścią ku Chrystusowi Panu i chrześcijanom wtłacza się w głowy, że to księga święta, ważniejsza od Pisma św., tak że nawet sam Pan Bóg uczy się Talmudu i radzi się uczonych w Talmudzie rabinów. Nic więc dziwnego, że ani przeciętny żyd, ani rabin nie ma zazwyczaj pojęcia o religii Chrystusowej, karmiony jedynie nienawiścią ku swemu Odkupicielowi, zakopany w sprawach doczesnych, goniący za złotem i władzą, nie przypuszcza nawet, ile pokoju i szczęścia daje jeszcze na tej ziemi wierna, gorliwa i wspaniałomyślna miłość Ukrzyżowanego, jak ona przewyższa wszystkie „szczęścia” zmysłowe czy umysłowe, które daje nędzny świat.

Niedawno temu spotkałem się w pociągu z młodym, może 18-letnim żydem. Potoczyła się rozmowa o szczęściu. Wyznał szczerze, że pieniądze i bogactwa szczęścia nie dają, ani też nie można go znaleźć w przyjemnościach zmysłowych. Gdy jednak żądny poznania prawdziwego źródła szczęścia coraz dalej rozmawiał, nagle dał się słyszeć z drugiego przedziału głos starszego żyda z upomnieniem, by się tak daleko nie zapuszczał. Rozżalony takim przeszkadzaniem w dojściu do prawdy, zwrócił się do owego żyda z żądaniem:

– To wy mnie powiedzcie, jak się rzecz ma.

A gdy ten nie miał na to odpowiedzi, nie mógł się powstrzymać od kilku ostrzejszych słów wymówki.

– Są więc między żydami tacy, którzy szukają prawdy, tak między pospolitym tłumem, jak i między rabinami. Często się też zdarza, że szczere poszukiwania, poparte gorącymi modlitwami, przy życiu czystym doprowadzają do poznania prawdy – do nawrócenia.

Głośne było na cały świat nawrócenie zapalczywego żyda Ratisbonne’a po otrzymaniu Cudowenego Medalika, a zakon który on potem założył, wielu z jego z jego współziomków obmył wodą Chrztu świętego. Nie zapomnę też nigdy prośby nawróconego żyda, głośnego muzyka we Włoszech północnych, a potem zakonnika, franciszkanina, o. Emilio Norsy. W Rzymie po poznałem. Bardzo kochał Niepokalaną. W ostatniej chorobie trzymał zawsze obrazek Niepokalanej na stoliku i często go całował. Gdy mu mówiono, że teraz w chwilach samotnych będzie mu przychodziło natchnienie muzyczne do pisania utworów, wskazywał na obraz Matki Bożej wiszący przed nim na ścianie, mówiąc: „Stąd mi przyjdzie natchnienie”. Otóż ten gorący czciciel Niepokalanej, żyd, kapłan zakonu OO, Franciszkanów prosił mnie, bym się łączył z jego intencjami przy odprawianiu Mszy św. (czując chwilowe polepszenie myślał, że zdoła jeszcze 3 dni Mszę św. odprawiać).

Intencje były następujące:
1) Za Ojca św.,
2) o pokój światowy,
3) o nawrócenie żydów.

Czyniąc zadość życzeniu śp. o Norsy proszę też i Was Szanowni Czytelnicy o modlitwę do Niepokalanej „o nawrócenie żydów” tego „najnieszczęśliwszego z narodów”, jak zwykł mawiać o. Norsa, bo zakopanego w rzeczach ziemskich i przemijających.

A więc:

1. Niechaj każdy z członków i każda z członkiń Milicji uważnie, na gorąco co dzień odmawia nasz akt strzelisty: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy… i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają…, a zwłaszcza za masonami”…, bo masoni to nic innego jak tylko zorganizowana klika fanatycznych żydów, dążących nieopatrznie do zniszczenia Kościoła Katolickiego, któremu nam Bóg Człowiek zapewnił, że bramy piekielne nie zwyciężą go. Biedni, szaleni uderzają głową o skałę.

2. Gdy ktoś z nas napotka żyda, niechaj westchnie o jego nawrócenie do Niepokalanej, chociażby tylko myślą, np. „Jezus Maryja”, a gdy się zdarzy napotkać rabina, który ma większą odpowiedzialność, bo za siebie i za tych, których prowadzi, rachunek przed Bogiem zdać musi, wypada więcej modlitwy ofiarować, chociażby „Zdrowaś Maryjo”.

3. Pamiętajmy, że za każdego, bez względu na różnice narodowości, umarł Pan Jezus i że każdy, a więc i każdy żyd, jest niewdzięcznym, ale jednak dzieckiem naszej Matki wspólnej w niebie. Modlitwą (a zwłaszcza odmawianiem różańca św.), umartwieniem (wzroku, słuchu, smaku, woli), dobrym przykładem, a jeżeli roztropność na to pozwala, to i zbawiennymi rozmowami, a przede wszystkim roztropnym szerzeniem Medalika Cudownego, nawet wśród zbłąkanych synów Izraela, starajmy się doprowadzić ich do poznania prawdy i osiągnięcia prawdziwego pokoju i szczęścia przez oddanie się bezgranicznie nasze wspólnej Pani i Królowej, a przez nią Przenajświętszemu, miłością dla każdej duszy pałającemu, Sercu Boga Zbawcy.

4. Niechaj każdy (każda) dla okazania miłości ku Niepokalanej postara się, o ile tylko bystrość umysłu, spryt, siła woli i gorliwość pozwoli, aby „Rycerz Niepokalanej” już obecny numer styczniowy, dotarł wszędzie, chociażby nawet do niekatolików, żydów, o ile jest nadzieja, że z niego korzystać będą. Niech każdy (każda) nie opuści ani jednego ze swoich krewnych, przyjaciół znajomych i teraźniejszych, i dawniejszych, w kraju, i za granicą. Niech wszystkich zachęci albo listownie westchnąwszy przedtem o błogosławieństwo do Niepokalanej, bo od Niej zależy cały owoc usiłowań, by Jej „Rycerza” sobie zaprenumerowali, albo przynajmniej prześle ich adresy, byśmy im numerem okazowym służyć mogli.

Nasz cel jest jasny: Niepokalana, Królowa nieba, musi być i to jak najprędzej uznaną za Królową wszystkich ludzi i każdej duszy z osobna w Polsce i poza jej granicami na obydwu półkulach. Od tego, śmiemy twierdzić, zależy pokój i szczęście poszczególnych osób, rodzin, narodów, ludzkości. Od dziś więc, bez wytchnienia, wszyscy, całą swą ufność położywszy nie w złocie, ani w pysznej zarozumiałości, jak biedni masoni, ale, i to jedynie, w Niepokalanej, wszechmocnej potęgą Boskiego Syna, ofiarujmy czynem (modlitwą, umartwianiem i pracą) samych siebie „bez żadnego zastrzeżenia” Niepokalanej, by stać się narzędziem w Jej ręku do szerzenia w duszach wszystkich Jej królowania. Dołóżmy wszelkich sił, by Ona przez swego „Rycerza” i swój medalik zdobyła świat. Jak słodko będzie nam w ostatniej godzinie…, gdy wspomnimy na pracę…cierpienie…upokorzenia…poniesione dla Niej i że ich było wiele – jak najwięcej…

25. Jak poznajemy Boga ?


Że poznajemy co dzień wiele nowych rzeczy, o tym wiemy wszyscy dobrze z codziennego doświadczenia.

Jak poznajemy[1]?

Gdy widzę jaki piękny obraz, przychodzi mi na myśl, że ten malarz musi być zdolny, i budzi się we mnie cześć dla tego człowieka, bo poznałem go jako twórcę obrazu. - Ale jest to poznanie owego zdolnego człowieka bardzo niedoskonałe. Gdy jednak zapytam, kim jest ten malarz i ktoś, kto go zna osobiście, opowie mi o nim, poznam go już dużo więcej, opierając się na słowach opowiadającego. Gdy wreszcie spotkam owego człowieka, ujrzę go, porozmawiam z nim, poznam go już bez porównania lepiej niż przedtem.

Tak zdobywamy poznanie. Najprościej i najjaśniej przez bezpośrednie spotkanie z przedmiotem poznania. Mniej już doskonale pośrednio, przez świadectwo innych, którzy z tym przedmiotem się spotkali. I poznanie to opiera się na wierzeniu a temu, który nam oznajmia. Jeszcze mniej jasno ze skutków. Poznanie to opiera się na rozumowaniu, czyli poznanie przyczyny ze skutków.

Mało stosunkowo jest takich rzeczy, z którymi mamy sposobność zetknąć się bezpośrednio. Żyjemy w takim ułamku czasu i miejsca, że wszystko, co się stało do chwili naszego przyjścia na świat, i to, na co nie patrzymy z powodu odległości miejsca od naszego bieżącego pobytu, wymyka się bezpowrotnie z tego pierwszego sposobu poznania; nawet nasze władze poznawcze mają dość ściśle zakreślone granice. Z bardzo więc niewielu b rzeczami spotykamy się bezpośrednio.

Dużo za to większy zasięg posiada drugi sposób poznania, tj. przez wiarę innym. Szkoła, biblioteki, książki, dzienniki, radio - wszystko to podaje nam rzeczy do wierzenia. I najbardziej zapalony racjonalista od rana do wieczora składa niezliczone akty wiary w to, o czym od innych się dowiaduje.

Wydatny jest też bardzo zasięg poznania przyczyn ze skutków. Na tym poznaniu opiera się cała nauka i w dużej części codzienne życie[2].

Nie inaczej jest z poznaniem Boga. Poznajemy go przede wszystkim ze skutków, ze stworzeń, jako Przyczynę ich Pierwszą i z ich doskonałości wnioskujemy o doskonałości Twórcy. Ale jest to poznanie bardzo niedoskonałe.

Następnie poznajemy Go lepiej przez wiarę, wierząc temu, który zna Boga bezpośrednio i o Nim opowiadał. Naukę zaś swą przypieczętował chwalebnym zmartwychwstaniem po śmierci na krzyżu - Jezusowi Chrystusowi.

Wreszcie najjaśniej poznamy Boga bezpośrednio po śmierci - w niebie.

[1]  Św. Maksymilian wyróżnia następujące sposoby poznania: 1) doświadczenie osobiste; 2) autorytet innych; 3) poznanie przyczyn ze skutków (jest to poznanie redukcyjne, będące częścią poznania w oparciu o wnioskowanie).
Poznawanie Boga analogicznie może zachodzić poprzez: 1) wizję uszczęśliwiającą, odpowiadającą doświadczeniu osobistemu; 2) wiarę, opartą na autorytecie Jezusa Chrystusa; 3) poznanie Boga ze stworzeń (Święty wyraźnie nawiązuje tu do drugiej i czwartej drogi św. Tomasza). 

[2]  Jest to uproszczenie, gdyż nauka nie ogranicza się do poznania redukcyjnego, np. nauki formalne opierają się wyłącznie na dedukcji. 

26. Ciekawa rozmowa z kapłanem buddyjskim

Wiele, bo wiele opowiada się o nadzwyczajnej wiedzy buddyjskich kapłanów; niechże i my coś z niej zamieścimy. Podana niżej rozmowa z kapłanem Buddy przydarzyła się ks. J. Wasilewskiemu i on sam tak ją w dziełku pt. „W szponach antychrysta” podaje:

Czy wy wierzycie w osobowego Boga? – pytam go.

Nie! – odparł. – My wierzymy w „Wieczny Zakon”, który istnieje sam z siebie, ożywia wszystko i kieruje wszystkim. Wszystko, co się stało, bez niego się nie stało.

Czy ten „Wieczny Zakon” jest siłą ślepą, czy rozumną? – zapytałem.

Jest siłą rozumną – odparł.

Czy ten „Zakon” świadomy jest tego, co się dzieje.

Tak.

W takim razie ten wasz „Wieczny Zakon” jest Bogiem. Wy nazywacie go „Zakonem”, my nazywamy Bogiem.

„Zakon” ten – odparł – jest niepojęty i dlatego nic o nim pewnego powiedzieć nie możemy.

To prawda – odpowiedziałem – brakuje wam objawienia Bożego. „Wieczny Zakon” wam się jeszcze nie objawił.

Widząc, że w ręku ma paciorki, mające wygląd naszego różańca, pytam go:

Co to są za paciorki?

My liczymy na nich modlitwy – odparł.

Do kogóż wy się modlicie, jeżeli w Boga osobowego nie wierzycie? – zapytałem.

Toteż my do nikogo się nie modlimy. Modlitwa nasza – to chęć nasza. My powtarzamy jakieś życzenie nasze wiele, wiele razy i łączymy je z duchami innych ludzi, którzy nas otaczają w świecie widzialnym lub niewidzialnym. Kiedy nasza chęć spotka się z takimiż ich chęciami, wtedy staje się to, czego chcemy, na mocy „Wiecznego Zakonu”.

A skąd to wiadomo – zapytałem.

Tak trzeba wierzyć – odparł.

Czy człowiek ma duszę? – zapytałem przy sposobności.

Naturalnie, ma – odparł. – Dusza ludzka – to nasz rozum i wola. Ona wiecznie żyje. Ona musi się łączyć z „Wiecznym Zakonem”. „Wieczny Zakon” jest dobrem bezwzględnym. Dusza się z nim łączy zupełnie oczyszczona. W tym celu przechodzi ona cały szereg istnień ludzkich, a nawet zwierzęcych. Dusze oczyszczone mogą się odradzać w wielkich i świętych ludziach. Dzięki temu, Budda odradza się i odradza się wiele razy.

A skąd to wiadomo? – zapytałem.

Tak trzeba wierzyć! – odparł.

Jeżeli ja mam rozum – powiedziałem – w takim razie wiara moja powinna być rozumną, tj. mieć podstawy do wierzenia. U was tych podstaw wcale nie ma. Ludzie zazwyczaj nie pamiętają własnych poprzednich istnień, chyba ci, którzy mają chorobliwą wyobraźnię, albo swoje mrzonki opierają na zapomnianych lub niedobrze uświadomionych snach. I nie tylko pojedyncze osoby nie pamiętają, ale za wyjątkiem was, którzy właściwie też nic z poprzedniego waszego istnienia nie przypominacie sobie, cała ludzkość poprzez wszystkie wieki innego była o tym zdania; nie w reinkarnację wierzyła, lecz w zwykłą chrześcijańską nieśmiertelność duszy. Zresztą, droga reinkarnacji niekoniecznie prowadzi duszę do oczyszczenia. Skąd wiadomo, że w następnych istnieniach swoich dusza grzeszna coraz lepszą będzie? Ja np. myślę, że ona będzie coraz gorszą.

Trzeba wierzyć, że będzie lepszą – odparł znowu – nie mając żadnego argumentu.

Wieczorem pożegnałem biednego buddystę, – unosząc jeszcze raz z sobą przekonanie, że tylko katolicyzm daje na wszystkie zagadnienia jasną odpowiedź i rozumne podstawy do wierzenia we wszystkie swoje tajemnice. Dotąd przypominam sobie owego kapłana i mnicha buddyjskiego, który na wszystkie ważniejsze zagadnienia, mimo swej wiedzy i wykształcenia, miał jedną odpowiedź: „tak trzeba wierzyć!”. Biedny człowiek, nie zdaje sobie sprawy, na jakie manowce i rozdroża ducha może sprowadzić ślepca naturalna wiara.

27. Dlaczego niektórzy ludzie nie wierzą ?

Kardynał angielski Newman (Njumen), który w młodości swej był protestantem, wysłuchiwał pewnego dnia zwierzenia starego przyjaciela protestanta. Mówił on:

– Jestem przekonany o Boskości Kościoła katolickiego, lecz jakiś nieprzezwyciężony wstręt wstrzymuje mnie od przejścia na wiarę katolicką.

Uśmiechnął się ze smutkiem kardynał, wiedział bowiem, co jest przeszkodą w nawróceniu się jego przyjaciela. Wziął potem arkusz papieru, napisał na nim wyraz: „Bóg” i podał do przeczytania przyjacielowi, pytając:

– Cóż przeczytałeś?

– Bóg – odpowiedział protestant.

– Dobrze – rzekł kardynał.

Wziął następnie złotą monetę, przykrył nią napisany wyraz i pyta:

– Cóż teraz przeczytasz?

Zrozumiał protestant i ze wstydem opuścił głowę.

Iluż to nie wierzy w Boga, nie myśli o Nim, nie modli się, bo pieniądz i sprawy doczesne zakrywają Go przed ich oczyma!

28. Roztropni wieśniacy

Pewien generał w Prusach otrzymał w nagrodę rozległe posiadłości kościelne. Kiedy później musiał iść na wojnę, chciał jeszcze przyjemność sprawić monarsze. Zwołał wieśniaków, którzy mieszkali w jego posiadłościach (a byli to biedni ludzie) – i rzekł do nich: „Nim odjadę, chcę dać każdemu wielki obszar ziemi: ale musicie zamiast swej wiary, przyjąć religię naszą. Zastanówcie się więc wprzód dobrze, a potem dacie mi szczerą odpowiedź”. Wkrótce stanęli biedacy z pogodnym obliczem przed generałem i rzekli: „Wasza ekscelencjo! Nasze zdanie jest takie: «Jeżeli np. ktoś chce z nami swego konia zamienić na naszego, i do swego konia jeszcze nam coś dodaje, to w takim razie nasz koń musi być lepszy od jego szkapy. Dlatego też i wiara nasza musi być cenniejsza od waszej, gdyż Wasza ekscelencja chce jeszcze dodać każdemu z nas po wielkim kawale ziemi, gdybyśmy katolicką wiarę zmienili na inną. Zostajemy więc przy naszej wierze»”.

O wy łotry! – krzyknął generał i byłby ich z pewnością wychłostał, gdyby im przedtem nie był przyrzekł, że za otwartość nie będzie ich karał.

Prosta ta odpowiedź godna jest uwagi; nie należy dawać posłuchu różnym pokusom i obietnicom.

29. Co mówi poganin o Bogu ?

Wśród sfer półinteligentnych jak również socjalistyczno-bolszewickich panuje fałszywe mniemanie, że człowiek oświecony, czy też uczony, nie może być wierzącym katolikiem i w ogóle religijnym.

Tymczasem historia i statystyka wykazują, że najwięksi geniusze ludzkości byli właśnie ludźmi wierzącymi, co zresztą dawno już stwierdził słynny filozof Bakon Werulamski w słynnym swym powiedzeniu: „Wiele nauki prowadzi zawsze do Boga, tylko półmędrkowie wolą błąkać się po manowcach, by się nie spotkać z Panem Bogiem”.

Do licznej rzeszy ludzi sławnych, którzy się odznaczali głęboką religijnością, przybywa nowa postać – to słynny apostoł wyzwolenia Indii, Mahatma Gandhi.

W roku 1931 zwróciło się do Gandhiego amerykańskie towarzystwo wytwórni gramofonów z propozycją, aby utrwalił na jednej z płyt gramofonowych swoje poglądy polityczne. Jednakże Gandhi wolał wybrać temat religijny i mówił o swej wierze w Boga. Dzisiaj to wyznanie Gandhiego rozbrzmiewa już po całym świecie.

„Istnieje – powiada Gandhi – we wszechświecie tajemnicza i nie dająca się określić siła, która przenika wszystko. Czuję tę siłę, chociaż jej nie widzę. Ta siła niewidzialna, którą odczuwam wbrew wszelkim argumentom przeciwnym, różni się całkiem od tego wszystkiego, co własnymi zmysłami spostrzegam. Podobnie w życiu codziennym spotykamy ludzi, co wcale nie wiedzą, kto nimi rządzi, albo dlaczego i jak tym rządom podlegają, ale pomimo to są oni pewni, że istnieje jakaś władza, której ulegają”.

A wyznanie to kończy słowami: „Nie ma na świecie żadnego ślepego (nieświadomego swych celów) prawa, gdyż prawo ślepe nie może rządzić istotami żyjącymi. A tym prawem, co rządzi życiem, to jest Bóg. Prawo i Prawodawca są jedną i tą samą istotą. Jakkolwiek znam bardzo mało prawo i prawodawcę, to przecież nie mogę zaprzeczać istnienia i pierwszego i drugiego. Podobnie, jak nic mi nie pomoże, gdy będę zaprzeczał istnieniu jakiejś władzy ludzkiej, tłumacząc się, iż jej nie znam bliżej, – tak też nie może uwolnić spod panowania i mocy Bożej moje zaprzeczenie istnienia Boga i Jego prawa. Przeciwnie, ciche i pokorne uznanie powagi Bożej uczyni życie nasze daleko lepszym, podobnie jak dobrowolne uznanie jakiejś władzy ludzkiej czyni łatwiejszym spełnienie nakazów tejże władzy”.

Na końcu swych wywodów Gandhi stawia pytanie: „Czy ta moc Boża, objawiająca się we wszechświecie, jest dobroczynną, czy też zła chcącą?” – I taką na to daje odpowiedź: „Ja ją uważam za dobroczynną, gdyż widzę, jak nawet ze śmierci wyprowadza życie”. Przeto wyciąga z tego wniosek: „Bóg jest Życiem, Prawdą i światłością, jest On Miłością i Najwyższym Dobrem”.

Jakże nieskończenie wyżej stoi ten bosy i milczący poganin od wielu oświeconych polityków europejskich, którzy w swych rachubach i posunięciach nigdy się nie liczą z prawem Bożym, a tym mniej z sumieniem i wszelką uczciwością. Toteż „mądrość” tych mężów stanu zaprowadziła Europę w ślepy zaułek, z którego innego wyjścia nie ma, jak tylko powrót na stare drogi, wytknięte przez mądrość Bożą.

30. Czy wystarczy wiara oparta na wewnętrznym uczuciu?

Nie ma miasteczka, nie ma wioski nawet, gdzie by nie było paru swojskich mędrków. Niekiedy ich mądrość ogranicza się na sprawach gminnych, częściej zahacza o politykę, a nieraz wkracza i w dziedzinę religijną. Na tym ostatnim polu znowu dwa znajdujemy typy domorosłych filozofów. Jedni to niby szczerzy katolicy. Z pewności ich sądów wnioskować by można, że lepiej znają zasady wiary, niż najbieglejsi teologowie, a więcej dbają o rozszerzenie i utrwalenie Kościoła, niż papież i biskupi. Z tej niby to gorliwości krytykują najczęściej swego proboszcza, wtrącają się do spraw kościelnych, chcieliby według swego widzimisię urządzić nabożeństwa itp. Typ drugi przedstawiają otwarci niedowiarkowie. Są to zazwyczaj ludzie, co mimo skąpego wykształcenia, wielkie o sobie mają mniemanie. „Nie ma Boga, mówi jeden, więc po cóż się modlić”. „Religia dla kobiet i dzieci”, dowodzi drugi. „Wszystko, czego księża uczą, jest kłamstwem, księża wymyślili spowiedź i piekło”, woła trzeci, itd.

Dawniej takich niedowarzonych mędrków nasz lud w niektórych okolicach nazywał „farmazonami” i stronił od nich zazwyczaj. Dziś już więcej znajdują popleczników. Ma się rozumieć, iż tylko równy równemu rad; więc gromadzą się koło tych „uczonych” różne niedouki, hulaki, nicponie, pijaczyny, którym jakoś trudno wybrać się do kościoła i spowiedzi, a za to łatwiej zabawić się w dostrojonym do swych obyczajów towarzystwie. Ludzi prawdziwie poczciwych między nimi nie znajdziesz.

Otóż na jednego z takich małomiejskich „farmazonów” natknąłem się przed paru laty. Za młodu był to niezły chłopak: wesoły, ruchliwy, dość pobożny. Z nauką szło mu jak po grudzie, ale serce miał złote. Zamieć wojny światowej 1914–1918 wyrwała go z IV klasy gimnazjalnej na linię bojową. W krótkim czasie został sierżantem i w ciągu lat siedmiu nie opuszczał szeregów. Dzięki wypadkom wojennym przejechał wzdłuż i wszerz Austrię i Niemcy, widział północną Francję, północne Włochy, Turcję i znaczną część Rosji (tak przynajmniej opowiadał). Wreszcie po tylu latach wojskowego życia powrócił do domu i z wielkim trudem wkręcił się na pisarczyka przy jakimś urzędzie. Na ciele wyrósł, zmężniał, ale na duszy zmienił się nie do poznania. Wprawdzie moralna zgnilizna całkiem jeszcze nim nie owładnęła, ale z dziecięcych przekonań religijnych pozostały mu tylko strzępy. Uznawał niby to jakąś religię, ale swoją, mglistą, opartą na wewnętrznym uczuciu. Stąd też nie widziano go w kościele jeno coś dwa, czy trzy razy i to nie na Mszy św., lecz w czasie ślubu. Poza tym zwykł był (szczególnie przy młodszych) drwiąco się wyrażać o prawdach wiary, szydził z nabożeństw i duchowieństwa.

Spotkaliśmy się przypadkowo w czasie przechadzki. Ponieważ parę lat przed wojną jużeśmy się znali bliżej, więc przywitanie było poniekąd przyjacielskie. Ale mój znajomy czuł się przy mnie nieswojo i jakoś na dłuższą pogawędkę ochoty nie miał; chciał się tylko ze mną co prędzej pożegnać, niby w tym celu, „by mi nie przeszkadzać i nie skracać chwil poświęconych na wytchnienie”. Ale ja właśnie chciałem go przy sobie zatrzymać.

– Mój drogi – powiadam – i rozmowa może być rozrywką. Czy przechadzka tylko wtedy pożyteczna, gdy milczkiem odbyta? Pójdziemy obaj w jedną stronę zatem i wilk będzie syty i koza cała.

Przyparty do muru, uśmiechnął się, jak to mówią, od niechcenia i ruszył ze mną ku pobliskiemu wzgórzu. Zaczęliśmy rozmowę od spraw miejscowych, a stąd przerzuciliśmy się na politykę. By jakoś ośmielić swego towarzysza, starałem się przybrać rolę ucznia. Zadawałem pytania; on odpowiadał na nie z początku kilku słowami, potem zapalił się, nabrał odwagi i zaczął szeroko swe zapatrywania przedstawiać. Narzekał na zacietrzewienie partyjne, łapownictwo, brak miłości Ojczyzny itd.

Po niejakiej chwili udało mi się zjechać zręcznie na dziedzinę religijną.

– Dziś – rozpocząłem – wobec zaniku obowiązkowości i moralnego poczucia, wobec powodzi kradzieży i zbrodni, wobec karygodnego samolubstwa i zasklepiania się w materialnym dobrobycie i zmysłowym użyciu, potrzeba by umocnienia religii. A tymczasem zasady religijne zanikają w społeczeństwie. Poznać to można po takim drobnym, zdaje się, objawie, jak uczęszczanie do kościoła w niedzielę i święta. Przed wojną w tutejszej parafii podczas sumy kościół był przepełniony, dziś prawie pustkami świeci.

Mego towarzysza tknęło widocznie do żywa, zaciął się trochę, ale w tej prawie chwili opanował zmieszanie i z odcieniem wyższości odparł:

– Mój kochany, może cię urażę, lecz powiem, co czuję. Jesteś pod tym względem jednostronnym. Uczęszczanie do kościoła, żegnanie się wodą święconą, klękanie, spowiedź i inne praktyki religijne – to tylko zewnętrzny pokost, kryjący pustkę wewnętrzną. Bóg naszej zewnętrznej czci nie potrzebuje, ale patrzy na serce. I moim zdaniem najlepsza religia opiera się na przekonaniu, a nie na takich drobnostkach.

– Powoli, powoli... Zarzucasz mi, że jednostronnie na rzeczy patrzę, ale, zdaje się, ty większą jednostronnością grzeszysz, bo chcesz z religii usunąć to, bez czego by się ona nie obeszła.

Przede wszystkim, jeżeliśmy dziełem Stwórcy co do duszy, to chyba równą miarą także i co do ciała. I jedno i drugie z rąk Bożych pochodzi. Jeśli tedy dusza ma się korzyć przed swym Panem, to jakim prawem może się wyłamywać spod tego obowiązku ciało? Tym bardziej, że ciało jest zebraniem doskonałości, jakie widzimy we wszystkich istotach niższych, nierozumnych, więc i z tego powodu powinno w ich, jakoby, imieniu składać Bogu uwielbienie. Co więcej. Cześć zewnętrzna jest koniecznym wypływem i bodźcem czci wewnętrznej. Taką bowiem już mamy naturę, iż każde uczucie żywsze okazujemy zewnętrznym wzruszeniem. Czynność wewnętrzna uzewnętrznia się w ruchach, postawie, wyrazie twarzy i oczu. Radość objawia się uśmiechem, smutek płaczem i przygnębieniem, prośba pokorną postawą i błagalnym głosem itd. Z drugiej strony znaki zewnętrzne obudzają w duszy podobne uczucia. I dlatego to wzniosłość podpadających pod zmysły symbolów i ceremonii kościelnych potęguje w nas życie wewnętrzne, wyrywa z natłoku doczesnych zajęć, z codziennej szarzyzny i kieruje ku nieskończoności.

Nawet w stosunkach z ludźmi musimy przecież zważać nie tylko na uczucia wewnętrzne, ale i na zewnętrzne oznaki. Byłeś żołnierzem. Wyobraź sobie, iż przy przeglądzie wojsk nie oddałeś należnej czci generałowi. Zwracają ci uwagę, a ty najspokojniej mówisz: Panie generale, ja w sercu większą mam dla pana cześć, niż inni. Bardzo wątpię, czy taka obrona byłaby wystarczająca. Albo: wracasz z wojny do rodzinnego domu. Na drodze spotykasz matkę i przechodzisz wobec niej jak obcy. Zdziwiona matka wyrzuca ci obojętność, a ty zimno odpowiadasz: Matko! Przywitanie to tylko zewnętrzna drobnostka: prawda, miłość tkwi w sercu. Czy zasługiwałbyś w takim wypadku na miano dobrego syna? Sam przyznasz, że nie. Dlaczegóż więc Bogu czci zewnętrznej odmawiasz?

Tłumaczysz się co prawda tym, że Pan Bóg czci zewnętrznej nie potrzebuje. Oczywiście, Pan Bóg nawet naszej wewnętrznej czci nie potrzebuje, bo jest Sam w Sobie nieskończenie doskonałym, ale z tego jeszcze nie wynika, że my od tego obowiązku jesteśmy wolni. Przełożony nie potrzebuje hołdu swych poddanych, a jednakowoż ma prawo tego hołdu się domagać.

Mówisz, że Pan Bóg patrzy na serce. I to prawda. A właśnie Bóg, patrząc na serce tych, co Mu nie chcą czci zewnętrznej oddawać, widzi, iż oni ani odrobiny wewnętrznego uczucia nie mają. Bo gdyby uczucie to rzeczywiście było, z pewnością ujawniłoby się w czynie.

– A jednak – cześć zewnętrzna rozbudza nieraz fałszywą pobożność.

– Nic dziwnego, nie ma takiej rzeczy, której by człowiek nadużyć nie potrafił. Ja również nie pochwalam tych, co świętość opierają na bezmyślnym klepaniu pacierzy, nie uznaję też świętości obłudników, ani radzę naśladować tych, co pół dnia siedzą w kościele, a przez to zaniedbują swoje obowiązki.

Mój towarzysz nie miał odwagi bronić dalej swych zapatrywań. Rozmawialiśmy jeszcze długo, ale już w większej zgodzie, że zaś łaska Boża działała, a ziemia nie była opoczystą, więc po kilku dniach wszystko skończyło się spowiedzią i zmianą na lepsze.

Adam Szabelak

Czytaj Wcześniejszy

Amerykańska baza Ayn al Asad znalazła się pod ostrzałem! [PILNE] [Relacja Live]

Czytaj Następny

Młodzież Wszechpolska wybrała patrona na rok 2020

Zostaw Odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *